sobota, 10 listopada 2012

Cycuszki Mili Kunis czyli Brygada UK o Tedzie


Uwaga, uwaga!
Ruszam z nowym projektem we współpracy z Oskarem Grzelakiem, autorem bloga Nieprzemilczane.pl

W skrócie: postanowiliśmy wespół z Oskarem dzielić się z Wami naszymi przemyśleniami dotyczącymi filmów, książek, komiksów, ludzi,lokali, wydarzeń – jednym słowem, wszystkiego. Recenzje, bo de facto, będą to recenzje, przyjmą postać nagrań audio (w późniejszym stadium planujemy formy video).

W poprzednim tygodniu, w bardzo roboczej wersji pojawiła się pierwsza audio-recenzja filmu "Looper- Pętla czas". 

Dziś Brygada UK (czytajcie ju – kej; brzmi fajowo, nie?), czyli Upierdliwi Krytycy mówią o Tedzie w reżyserii Setha MacFarlane’a.

Bez sensu, żebym pisał tu o tym, o czym możecie za chwilę usłyszeć. Dodam tylko, a właściwie ostrzegę, że materiał, jak przystało na improwizację, zawiera mnóstwo dygresji. Będzie więc o pizzy, Roosevelcie i polowaniu na misie. Oczywiście kilka słów o samym filmie również się pojawi.

Usłyszcie sami:


Tradycyjnie już składamy prośbę o liczne i odważne komentowanie materiału. Bardzo nam zależy na Waszych opiniach, bo poza tym, że świetnie się bawimy nagrywając te recenzje, to naszym celem jest dostarczenie Wam porcji śmiechu i kilku rzetelnych (lub nie) informacji. 
Nasz nagrania są dla Was!

piątek, 25 maja 2012

Smak szminki, zapach książki.

"Idziemy korytarzem robiąc straszny hałas. Głośno mówimy, śmiejemy się, ja obijam się o ściany. Wypiliśmy wystarczająco dużo by mieć w dupie sąsiadów. Well na trzeźwo też mam ich głęboko...
Trzymam w ręce argentyńskie czerwone wino „Fabre Montmayou”. Całkiem niezłe. Na dnie niestety pływa smętna resztka, która wystarczy może na jedno przyłożenie gwinta do ust.
Zatrzymujemy się przy drzwiach z numerem 15. To drzwi do Jej mieszkania. Zaczyna grzebać w swojej wielkiej torebce z twarzą Marlin Monroe. Szuka kluczy.
Poznałem ją w Carpe Diem I...



Jest poniedziałek. Siedzę w Carpe Diem II gdzie z racji akcji „nie lubię poniedziałków” piwo jest po 3,50. A może siedzę w Carpe Diem I. Nigdy kurwa nie wiem, które jest które. Sączę przy barze już 4 browara. Zapalę ostatnią fajkę i spierdalam do domu. Kątem oka dostrzegam ruch za plecami. Do baru szybkim, nerwowym krokiem podchodzi piękna kobieta z rozmazanym makijażem. Na sam Jej widok Mój kutas wywija cancana. Wysoka - ponad 1,70 m, krótkie czarne włosy, kolczyk w nosie, a usta pięknie podkreślone czarną kredką i bordową szminką. Oczy ma podmalowane na czarno, ale z powodu łez wszystko się rozmazało. Przypudrować Jej policzki i będzie wyglądać jak Helen Bonham Carter.

- Podwójną wódkę – rzuca 50 zł banknot na bar.
- By zapić *to* lepsza będzie Tequila – nie odwracam nawet wzroku w Jej stronę, udając obojętność – Ja stawiam. Dwie złote Tequile w zestawie.

Barman stawia przed Nami talerzyk z dwoma małymi plastrami pomarańczy, pudełko cynamonu „Kamis” i nalewa Tequile do dwóch kieliszków.

- Jak się za to zabrać? – rzuca pytanie w powietrze, nie bardzo wiedząc czy kierować je do barmana czy do Mnie.
- Najpierw skraplasz sokiem z pomarańczy, skórę między kciukiem, a palcem wskazującym. Sypiesz trochę cynamonu, łapiesz pomarańczę, a kieliszek do drugiej ręki. – demonstruje całą operację ze swoją Tequilą - Zlizujesz cynamon zostawiając go na języku, przechylasz kieliszek i zagryzasz pomarańczą.

Wypijam swojego meksykańca. Ona wiernie odtwarza moje ruchy i mocno uderza kieliszkiem o blat. Zamyka oczy, oblizuje wargi i wciąga powietrze nosem. Ta kobieta lubi się napić, a przy tym wygląda tak, że mam ochotę zerżnąć Ją tu i teraz. Tu i teraz na tym barze. Łokciem naciskam na swojego kutasa i próbuje schować go między nogi. Mój boner zaczyna być widoczny.

- Myślałam, że Tequile pije się z solą i cytryną ? – tym razem kieruje pytanie do Mnie.
- Srebrną. Srebrną tak się pije. Uważam, że złota jest smaczniejsza, a cynamon jest lepszym afrodyzjakiem niż sól – uśmiecham się do Niej.

Kiwam znacząco do barmana by ten zaczął przygotowywać kolejną rundę. Obserwuję tą dziewczynę i po jej minie widzę, że zaraz zacznie swoją opowieść.

- Co za skurwiel, tępy huj, jak mogłam być taką idiotką – warczy i nie czekając na Mnie wypija swoją kolejkę.
- Niech zgadnę…Poznałaś go jakiś czas temu, dzięki znajomym z pracy. Wylądowaliście w łóżku i jakoś tak się złożyło, że zaczęliście być razem. Nie mieliście zbyt wiele ze sobą wspólnego. Inne zainteresowania, marzenia i sposób życia. Był nudny do bólu, ale ciężko znaleźć ideał w tym popierdolonym świecie. Jak mi idzie?

- Kontynuuj – po Jej zmieszaniu połączonym z niedowierzaniem wnioskuję, że za chwilę trafię bullseye'a.
- Seks z nim był całkiem niezły. Wiadomo bez szaleństw, ale niezły. I tak minęło wam 4 miesiące? – kiwa przecząco głową – 6 miesięcy?

Wzdycha z bólem i przewraca oczami.

- Pierdolisz, że rok?
- Skąd Ty to wszystko wiesz ? – pyta choć wydaje mi się, że zdaje sobie doskonale sprawę, że Jej historia przypomina tysiące innych. Fuckin sex and the city...

- Jednak dzisiaj coś się zmieniło. Okazało się, że nie jest takim nudziarzem jak myślałaś. Tak naprawdę jest ostatnim hujem, który od kilku miesięcy rżnie na wszelkie możliwe sposoby, jakąś młodą, tępą, acz zgrabną blondynkę.
- Ruda! Ta szmata nawet nie jest blondynką. A tyle razy narzekał, że nawet kawy nie potrafi zaparzyć...- kolejny meksykaniec uderza o bar.
- Proszę tylko nie mów, że pieprzy swoja sekretarkę?!

Przechyla czwarty kieliszek i smutnie kiwa głową.

- Fuck him! Tak naprawdę to Twój szczęśliwy dzień. Wygrałaś kartę „Wychodzisz z więzienia”. Jesteś piękna i młoda, a noc w tym cudownym mieście dopiero się zaczęła.

Obraca resztką Tequili w kieliszku i zaczyna myśleć nad moimi słowami. Po chwili uśmiech się sama do siebie i patrzy w moją stronę.

- Miałeś rację. Ta Tequila jest zdecydowanie lepsza na mój zjebany humor.
- Wcale nie jest. Wybacz. Kłamałem. Tequila Ci nie pomoże. Tym czego naprawdę potrzebujesz to porządnie ostre pieprzenie – i patrzę się Jej prosto w oczy.

Przymruża oczy i kładzie kciuk na dolnej wardze odchylając ją lekko.

- Chcesz się ze mną pieprzyć ? – przechyla głowę na bok i uśmiech się do Mnie zalotnie.

Podchodzę do Niej i obejmuje w tali. Pachnie jakimiś owocem. Stawiam na wiśnię.

- Marzę o tym od kiedy wychyliłaś pierwszego meksykańca – całuję Ją. Miałem rację. Wiśnia. – Barman, rachunek proszę.


Nie mogąc znaleźć tych pieprzonych kluczy, odwraca torebkę do góry nogami i wytrząsa cała zawartość na podłogę.

- Gdzieś tutaj były…przecież czymś zamykałam mieszkanie.

Stoję oparty o ścianę i czuję, że muszę dopić resztkę tego wina. Przykładma butelkę do ust...i tracę jednak równowagę. Wypierdolę się zaraz...Butelka wypada mi z ręki i z głośnym hukiem rozbija się o podłogę. Gdyby było tam więcej niż na jeden łyk to bym się mocno wkurwił.
Otwierają się drzwi z naprzeciwka i wychodzi z nich sześćdziesięcioletnia kobieta. Ma wąskie, zaciśnięte usta i wielkie okulary. Wystarczy sekunda, bym mógł stwierdzić, że jest starą wścibską pizdą. Podchodzę do niej i macham portfelem przed oczami.

- Policja. Proszę wrócić do mieszkania i nie przeszkadzać w czynnościach opera…- nie zdążyłem dokończyć zdania. Zamyka mi drzwi przed nosem. Pojawia się światełko w wizjerze. Zatykam judasza ręką. Kiedy po chwili odsuwam dłoń, światełka już nie ma.

- Mam je – krzyczy i zaczyna zgarniać wszystko z powrotem do torebki.

Wsadziła klucz do zamka i przekręca go kilkukrotnie. Otwiera drzwi i wciąga Mnie do środka. Całujemy się i w pośpiechu zdejmujemy z siebie ubrania. Na jeansowe spodnie ubrała czarną spódnicę. Nie mogę z tyłu znaleźć zamka czy guzika. Ja pierdolę z przodu też nie ma. Podciągam spódnicę do góry i próbuję ściągnąć przez głowę. Ona w tym czasie zręcznie pozbyła się moich spodni i bokserek. Już trzyma w dłoni mojego wesołego kutasa. Sukienka upada na podłogę. Jedną ręką odpinam stanik, drugą rozpinając spodnie. Powiedzmy, że prawie idealna synchronizacja. Stoimy nago w przedpokoju. Popycha Mnie na ścianę, a sama stoi w miejscu. Posyła mi ten wzrok. Wzrok jaki posiada drapieżnik na kilka sekund przed schwytaniem ofiary.

- Rozumiem, że pomijamy grę wstępną
- Pierdolić grę wstępną. Zerżnij Mnie tu i teraz! Długo i mocno - opiera się o przeciwległą ścianę.

Odwraca się tyłem i podnosi lewą nogę, tak, że widzę jej piękną soczystą cipkę. Jest podniecona. A jestem podniecony. W niemych filmach, jeśli kobieta podnosiła podczas pocałunku prawą nogę, oznaczało to, że jest cnotliwa i dobrze się prowadzi. Jeśli podnosiła lewą znaczyło, że miała całą tą moralność w dupie, a główny bohater zadając się z Nią pakował się w nie lada tarapaty. Niektóre gesty pozostają niezmienne.
Podchodzę do Niej i wsadzam jej od tyłu. Jest cudownie wilgotna. Pieprzę ją, już od pierwszego pchnięcia dziko i brutalnie. Uwielbiam dźwięk rżniętych pośladków. Parę razy uderza głową o ścianę, ale chyba nawet tego nie zauważa. Odchylam jej głowę i zaczynam całować. Gryzie Mnie w dolną wargę. Czuję krew na języku. Zaczyna się śmiać. Kolejny raz gryzie Mnie w wargę i oblizuje usta. Przesuwam swoje dłonie z bioder ku górze. Łapię Ją za piersi. Ściskam je w rytm jebania. Czuję, że zaraz mogę dojść, więc mimowolnie Mój oddech staje się głębszy i zaczynam jęczeć. Nagle odwraca się twarzą do Mnie i chwyta za kutasa. Dwoma palcami ściska mojego dżentelmena. Czuje jak soczysty orgazm cofa się i chowa gdzieś między jądrami.

- Jeszcze kurwa nie kończymy. Nie czuję się wystarczająco zerżnięta…hmm? – sposobem mówienia naśladuje dziecko i coraz mocniej mnie ściska.

Krew znowu wypełnia wnętrze mojego fiuta i wiem, że mogę ją pieprzyć całą noc.


Otworzyliśmy kolejną butelkę i weszliśmy do łóżka. Całkiem niezłe portugalskie wino. Szkoda, że półsłodkie. Miała w barku same słodkie wina. Prowadzimy rozmowy o niczym. Opowiadamy sobie zabawne historie z przeszłości. Wspominamy znajomych, których zapewne żadne z Nas nigdy nie pozna.

- Wiem…Ty jesteś Hank Chinaski! – rzuca to zdanie całkowicie wyrwane z kontekstu rozmowy.
- Chinaski ? To brzmi znajomo – próbuję sobie przypomnieć, skąd znam to nazwisko.
- Hank Chinaski alter ego Charlesa Bukowskiego. Bohater jego książek. Jesteś taki sam jak On. Ten sam styl, sposób bycia i stosunek do kobiet. Ten sam sposób pieprzenia

Robię minę sugerującą, że nie mam pojęcia o czym mówi.

- Nie mów, że nie czytałeś Bukowskiego?

Bukowski? Chinaski ? Przypominam sobie…Film „Ćma barowa” z Rourkiem. Kilka lat temu też chyba „Factotum” z Dillonem. Nie oglądałem ani jednego.

- Kojarzę filmy – wymieniam jej tytuły, nazwiska aktorów i reżyserów.
- Filmy są gówniane. Nie oddają magii, którą tworzy Bukowski za pomocą słów. Musisz nadrobić zaległości. Przyjdź do Mnie do pracy, a sprawię Ci mały prezent.
- Nie powiedziałaś mi gdzie pracujesz – pociągam spory łyk tego wina. Trochę za duży i struga czerwonego płynu spływa mi po podbródku.
- W Empiku na rynku – otarła mi brodę ręką niczym małemu dziecku.
- Ciekawe. Jestem w Empiku przynajmniej kilka razy w miesiącu i nigdy Cię tam nie widziałem.
- To miałeś pecha – zabrała mi butelkę z rąk i przystawiła do swoich ust.

Zauważam stojące pod ścianą bagaże. Cztery duże walizki. Sądząc po wyglądzie to wypchane do granic możliwości. Wiedziałem, że kobiety zawsze pakują dwa razy więcej niż im będzie potrzebne, ale nie sądziłem, że może to przyjąć aż takie rozmiary. Dosłownie.

- Wybierasz się w jakąś daleką podróż? – pokazuję palcem walizki.

Patrzy się na Mnie przez chwilę i wybucha śmiechem. Odchyla przy tym głowę do tyłu. Tak zawsze śmieją się kobiety we francuskich filmach. Wygląda uroczo. Pociąga sporego łyka z butelki i ociera wierzchem dłoni usta.

- Nie ja. Kiedy brałeś prysznic, spakowałam rzeczy mojego ex-kutasa. Wystawię mu walizki przed drzwiami i mam nadzieję, że jego ograniczony męski rozumek pojmie, że nie mam ochoty go już więcej widzieć.
- Moja dziewczynka – całuję Ją radośnie w policzek – Bardzo dobra decyzja. Skończ z tym gównem jak najszybciej. Nie pożałujesz.
- Już żałuję…że robię to tak późno.

Obejmuję Ją, a ona kładzie głowę na mojej piersi i patrzy mi się prosto w oczy. Ma piękne brązowe oczy, w które mógłbym się wpatrywać całą wieczność. A przynajmniej teraz wydaje mi się, że bym mógł.
Zbliżam swoje usta do Jej twarzy i całuję. Bawimy się naszymi językami, a ja ssę Jej dolną wargę. Uwielbiam to robić. Przytulam Ją mocniej do siebie.

- Masz ochotę na sequel ? – nie przestaje Jej całować.
- Facet, który czyta w kobiecych myślach… – kręci głową udając zdziwienie.

Ustami dotykam Jej szyi i liżąc schodzę coraz niżej. Niżej i niżej w kierunku południowych krain. Tym razem nie pierdolimy gry wstępnej.


Przewracam się na drugi bok i uderzam głową w butelkę po winie. Leżę sam w łóżku. Podnoszę głowę i patrzę na budzik, który stoi na nocnej szafce. Wskazówki wskazują 12 rano. Sięgam po butelkę, mając nadzieję, że zostawiłem sobie na porannego kaca chociaż parę łyków. Gówno. Niestety nawet kropelki nie da się wycisnąć. Chcę z powrotem walnąć głową w poduszkę, kiedy zauważam, że obok budzika stoi browar. A pod nim znajduje się odręcznie napisany liścik. Otwieram piwo o kant łóżka i zaczynam czytać tekst na kartce

Pomyślałam, że będziesz chciał opóźnić kaca zapijając go, ale pewnie nie będzie chciało ci się wstać z łóżka. Zostawiam, więc małą niespodziankę…

Kocham Ją…Zły dobór słów….Uwielbiam Ją.

…Nie chciałam cię budzić, a muszę jechać do pracy. Zrób coś dla mnie. Jak już wstaniesz, to wystaw walizki tego fiuta za drzwi i zamknij mieszkanie. Klucze wiszą w kuchni. Przywieź mi je proszę do pracy, bo nie mam drugiego kompletu. Zresztą coś ci obiecałam, więc druga niespodzianka będzie tu na ciebie czekać.
PS. Jesteś mistrzem cipko-lizania :* 

Opieram głowę o ścianę i spokojnie popijam browara. Ta kobieta jest jedną z najwspanialszych istot jakie spotkałem. Jakim kutasem trzeba być by Ją zdradzić. I to z blond sekretarką. Śmieję się sam do siebie.
Nagle słyszę otwierające się drzwi wejściowe i męski głos.

- Kochanie jesteś tu?

Wstaję z łóżka i próbuję zlokalizować, gdzie wczoraj mogłem zostawić swoje bokserki. Są po łóżkiem. Zakładam je szybko na tyłek. W tym momencie ktoś wchodzi do sypialni.

- Jeszcze nie śpisz kot…O ja pierdolę ! Kim ty kurwa jesteś?
- Możesz mi mówić Hank… – Jestem totalnie załamany tym facetem. Jest gorzej niż sobie wyobrażałem. Nie wiem, co Ona w nim widziała. Kwadratowa szczena, zapadnięte policzki niczym u pięćdziesięcioletniej gwiazdy porno po kilku nieudanych operacjach plastycznych, krzywy nos i głupawe małe oczka. Ubrany jest w zupełnie niewyróżniający się granatowy garnitur i niebieski krawat. Zero fantazji, zero polotu. Co za cipka -…a Ty to pewnie ten jebaka sekretarek ? 

Pociągam łyk browara.


- Co żeś kurwa powiedział ? – zrobił krok w moją stronę i przyjął wrogą postawę.
- Że jesteś głupim kutasem, a Ona z tobą zrywa. Get used to it.
- Ty skurwielu! – rzuca się na Mnie w ułamku sekundy. Nie zdążę się uchylić przed jego pięścią.

Piwo, które trzymałem poszło się jebać z podłogą. Kac wrócił ze zdwojoną siłą. Jednak dzięki tej dawce orzeźwienia i wkurwienia jestem stanie uchylić się przed drugim ciosem. Jego ręka mija moją twarz i mam szansę na kontratak. Chcę szybko zakończyć tą zabawę, więc uderzam go noga z mae geri. Traci równowagę i upada na podłogę. Zanim zdąży wstać, podbiegam i łapie go za włosy. Ciągnę go za marynarkę do drzwi i wyrzucam z mieszkania. Nieszczęśliwie dla niego, upada na butelkę po winie, którą wczoraj rozbiłem. Szkło wbija mu się w rękę. Drze się na cały korytarz. Co za cipka.
Drzwi naprzeciwko otwierają się i wychodzi z nich ta sama wścibska sąsiadka, co w nocy.

- Niech Pani dzwoni na policję! – krzyczy rozpaczliwym głosem.
- Przecież ten Pan jest z policji – kobieta szybko chowa się w swoim mieszkaniu i słychać jak rygluje drzwi.
- Oddaj kurwa klucze do mieszkania. Nie będą ci już potrzebne.
- Spierdalaj – pluje na Mnie krwią.

Wkurwia Mnie to okrutnie, więc kopię go dwa razy po żebrach. Sięgam ręką do jego marynarki i zabieram mu klucze. Wchodzę do mieszkania, by przynieść te walizki. Dźwigam cholerstwa z ogromnym trudem. Leży na korytarzu tak jak go zostawiłem.

- Jeśli dowiem się, że znalazłeś się w Jej pobliżu, choćby nawet kurewskim zbiegiem okoliczności, to wrócę i zabiję cię. I chyba nie muszę mówić, że twoja matkę, babkę i kota, którego na pewno masz, też. Zabiję. – naśladuje akcent Lindy z „Sary”. Po jego wyrazie twarzy wiem, że nie będzie już miała z nim żadnych problemów. Co za cipka.

Wracam do mieszkania i szukam w lodówce kolejnego browara. Muszę pozbyć się tego kurewskiego kaca.



Stoję na Rynku przed Empikiem. Palę papierosa i obserwuje tłumy turystów, krążących między Sukiennicami, a Mariackim. Przechodzi obok Mnie grupa 5 dziewczyn z Hiszpanii. Uśmiechają się do Mnie, a jedna macha ręką. Mówią coś czego nie jestem w stanie zrozumieć. Puszczam do nich oko. Skręcają w Sienną i znikają. Chciałbym się nauczyć hiszpańskiego. To najpiękniejsze kobiety z całej Europy. Ciemna karnacja i jeszcze ciemniejsze włosy. Bardzo czysta cera oraz pięknie uwypuklone policzki i usta. No i przede wszystkim ten gorący seksualny temperament. Może czasem mają za duże tyłki, ale kto by się tym przejmował przy całym akompaniamencie. Chyba tylko Induski sprawiają iż jeszcze szybciej krew wypełnia kolegę na dole. Muszę pomyśleć nad nauką dodatkowego języka.
Ostatni raz zaciągam się papierosem i wyrzucam niedopałek do kosza. Wchodzę do Empiku, rozglądając się w poszukiwaniu kobiety, w której zostawiłem poprzedniej nocy pokaźne ilości spermy. Jest tyle ludzi, że muszę przeciskać się bokiem w stronę kasy. Podchodzę do blondynki stojącej za ladą.

- Przepraszam – przerywa swoje zajęcie i podnosi głowę – Szukam koleżanki, która tu pracuje. Na pewno Ją znasz. Wysoka, krótkie czarne włosy, ma taki malutki kolczyk w nosie.

Blondynka uśmiecha i ruchem głowy wskazuje bym się obrócił. Stoi za Mną.

- Chciałabym posłuchać tego opisu do końca. Nie przerywaj sobie. – Prawie Jej nie poznaję. Wygląda zupełnie inaczej niż w nocy. Brakuje Jej tego agresywnego makijażu. Granatowa koszulka Empiku też robi swoje.

Robi krok w Moją stronę i całuje w usta. Lekko i pośpiesznie. Czuję, że ma ochotę na więcej.

- Tu są klucze – zabiera je z Mojej dłoni – posprzątałem też trochę w mieszkaniu.

Patrzy się zdziwiona, nie wiedząc za bardzo o czym mówię. Pewnie nigdy się nie dowie o małym zamieszaniu z tą cipeczką.

- A to mój mały prezent dla ciebie – dopiero teraz zauważam, że jedną rękę trzymała za plecami. Wolną dłoń wkłada do kieszeni jeansów i wyciąga szminkę. Zaczyna malować sobie usta. Wysuwa wargi w ten charakterystyczny sposób i powolnym rucham nakłada grubą warstwę czerwonej szminki. Co Ona kurwa wymyśliła? Z głośnym cmoknięciem pociera wargami o siebie. Przez cały czas wpatruje się we Mnie uwodzicielskim wzrokiem To wszystko przypomina występ femma fatale z podrzędnego filmu noir. Niespodzianką, którą tak skrzętnie skrywała za plecami, okazuję się książka. Przykłada ją do ust i z boku, na kartkach zostawia odciśnięte szminką swoje highly kissable lips. Puszcza do Mnie oko i chowa książkę do kieszeni mojego płaszcza. Całuje Mnie policzek, następnie w drugi, a na końcu w usta. Mój fiut też chciałby buziaka na przywitanie.

- Muszę wracać do pracy. Odwiedź mnie jeszcze kiedyś. Wiesz gdzie mieszkam – odchodzi powoli tyłem. 

Przykłada dwa palce do ust, całuje je i wyciąga w Moją stronę. Kiedy znika za regałem z gazetami, ostatni raz puszcza oko na pożegnanie.
Wychodzę z Empiku i kieruję się w stronę Szpitalnej. Wracam do domu na śniadanio-kolację. Po chwili zdaję sobie sprawę, że nawet nie wiem jak Ona ma na imię. Nigdy się sobie nie przedstawiliśmy. Sięgam ręką do kieszeni płaszcza i wyciągam prezent. Charles Bukowski - „Kobiety”. Odwracam książkę i czytam opis z okładki. Zapowiada się interesująco."

Hank

wtorek, 27 marca 2012

Bazgroły pijaka na zielonym brudnopisie.


"Ostatni raz widziałem Ciebie rok temu.
Ciekawe czy się zmieniłaś? Nowa fryzura, nowy kolor włosów? Kilka lat temu miałaś marchewkę. Uwielbiam rudy. Szkoda, że nigdy nie chciałaś się zafarbować na ten kolor, kiedy byliśmy razem...Właściwie to nigdy nie robiłaś tego o co cię prosiłem. Czego oczekiwałem. Zresztą ja też nie...

Dzwonek do drzwi wyrywa mnie z tego beznadziejnego rozmyślania. To Ty!
Jak zwykle o czasie. Co do minuty. A ja jak zwykle spóźniony. Dopinam koszulę na ostatni guzik i zaciskam krawat. Carbonare w sosie śmietanowo-szpinakowym podgrzewa się w rondelku. Pasowałoby otworzyć butelkę czerwonego, wytrawnego wina. Pasowałoby....

Otwieram drzwi i...
i krew zastyga w moich żyłach, tracę oddech, zimny skurcz przebiega po plecach, a z ust wypuszczam gęsty obłok pary.

To Ty! Taka jaką cię zapamiętałem. Krucze czarne włosy, blada cera i ta zadziornie podkręcona kreska pod linią oczu.
To Ty! Znowu tutaj...tutaj u mnie.

Otwieram szerzej drzwi i zapraszam do środka. Chcę pomóc ci ściągnąć płaszcz, a tym samym, choć przez chwilę móc cię dotknąć. Jednak Ty na to nie pozwalasz. Ten wieczór nie zaczyna się tak jak to sobie wymarzyłem, więc zapewne nie skończy się tak jak to planowałem.
Wchodzisz do mieszkania i rozglądasz się. Wiem czego szukasz, ale nie znajdziesz niczego. Nie znalazłaś tego ani rok temu, ani pięć, ani nawet dziesięć lat temu, więc czemu ciągle robisz to samo?

Odsuwam Ci krzesło przy stole. Siadasz. Nakładam makaron na talerz i posypuję świeżo startym parmezanem. Zapewne znów nie tkniesz tego, co ci przygotowałem. Chodź raz chciałbym byś mnie pochwaliła. Powiedziała dobre słowo. Powiedziała coś...

- Olśniewająco wyglądasz – to za mało powiedziane. Słowa...moje słowa nie są w stanie opisać twego piękna. Zawsze lubiłem się ośmieszać w Twoim towarzystwie...takimi bon-motami.

Uśmiechasz się skromnie, odwracając twarz, bym tego nie zobaczył. Uśmiechnęłaś się do mnie po raz pierwszy od...od nie pamiętam kiedy. Może jednak uda mi się dzisiaj...

- Dużo myślałem o Tobie. O nas...o tym co przeżyliśmy... - robię w tym miejscu pauzę. Czekam na jakąś reakcję. Liczę na jakąś Twoją odpowiedź, bo nie wiem, co powiedzieć dalej. Że cię kocham? Banalne. Że cię potrzebuję? Wiesz o tym dobrze. Że mi cię brakuje? Boje się przyznać. Że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś? Wiem, ale nie chcę o tym myśleć.

- Przepraszam....Zjebałem. Wiem. Nie naprawię tego. Ale i tak...przepraszam. - przekrzywiasz głowę i patrzysz na mnie w ten matczyny sposób.

- Patrzysz na mnie teraz w ten sposób...byłabyś świetna matką. Najlepszą...a ja byłbym, myślę, niezłym ojcem – powiedziałem chyba coś nie tak, bo uśmiech zniknął z Twoje twarzy.

- Przepraszam...kolejny raz coś spierdoliłem. - spuszczam wzrok i wpatruję się w podłogę. Chyba odważę się i to powiem.

- Nie wiem czy wiesz...ale w trzeciej szufladzie w pierwszej komodzie trzymam...to znaczy trzymałem pierścionek. Kupiłem go tego dnia, gdy pierwszy raz się pocałowaliśmy. Już wtedy wiedziałem, że Cię kocham...że chcę spędzić z Tobą resztę życia. Zawsze czekałem na tą idealną okazję, ale ona nigdy nie nadeszła...

Uśmiechasz się do mnie mimo, że to co mówię zapewne cię rani. Wyciągasz dłoń i głaszczesz mnie po twarzy. Tak bardzo potrzebuję twego ciepła, choć twoje dłonie są lodowate. Zawsze były. Dlatego piliśmy czerwone wino.

- Zawsze mówiłem Ci: Pij więcej czerwonego wina – uśmiecham się do Ciebie i całuję twoją dłoń.
Próbujesz coś do mnie powiedzieć, ale zamykasz usta. Czemu mi to robisz?

- Czemu? Tak się przecież staram. - robisz tą swoją minę, tą pełną wyrzutów.

- Przecież nie piję od tamtego momentu! Nie miałem w ustach ani mililitra alkoholu....no dobrze może nie od razu, bo piłem...piłem bardzo, ale przestałem, nic nic od kiedy mnie odwiedzasz. - patrzysz się na mnie podnosząc znacząco brew. Wiem, co chcesz powiedzieć.

- Wiem, wiem. Powiedziałaś, że się nigdy już do mnie nie odezwiesz. Nigdy więcej. To były Twoje ostatnie słowa...wykrzyczałaś to do mnie czternaście lat temu! - zakładasz rękę na rękę, podrygujesz nerwowo nogą i uśmiechasz się tryumfując.

- Nie piję! Chodzę na spotkania. Zawsze o 18:00, w co drugi czwartek, na ulicy Tuwima 32. W ciągu trzynastu lat opuściłem, tylko cztery spotkania AA. Pomagam innym. Prowadzę jedną grupę. Opowiadam im o Tobie. Jeden też miał narzeczoną. Stracił ją, ale odzyskał później. Razem pracowaliśmy. Całą grupą. Przestał pić i odzyskał. Dzięki Mnie. Pomagałem....- Patrzysz na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem. Pożądam cię i się ciebie boję. Nie wiem co gorsze. Co ciekawsze...

Próbuję ująć Twoją dłoń. Odsuwasz się. Kolejny znów raz.

- Żałuję tamtej nocy...że wsiadłaś do mojego auta. Widziałem takie rzeczy w telewizji. Nie sądziłem to może się przytrafić też i mi. Przecież wiele raz prowadziłem po pijaku. Nic się nigdy nie stało. Czasem było ciężko, lusterko się urwało, błotnik wygięło, ale nic się nigdy nie stało....
Nie wiem czemu akurat wtedy. Nie wypiłem tak dużo...a przynajmniej nie tak dużo, wtedy kiedy...wiesz, kiedy. Nie chcę pamiętać. Wtedy mniej, ale....- dopiero teraz zauważam Twoje blizny i poparzenia. Nadal jesteś piękna. Dla mnie zawsze będziesz.

-...Przepraszam...Nie piję od pierwszej rocznicy. - Patrzysz mi się w oczy i próbujesz ocenić czy mówię prawdę. Co roku powtarzam ci to samo. Co roku przychodzisz ciągle i ciągle, znowu i znowu. Nie dajesz mi spokoju. Nie pozwalasz zapomnieć.

- Czy możesz przestać przychodzić tutaj ?!! - krzyczę z całej siły. Nie wytrzymam tego, ani minuty dłużej!

- Nie...– odezwałaś się! Pierwszy raz od czasu wypadku odezwałaś się do mnie!

Nie wiem, co bardziej mnie przeraża – to, że będziesz tu przychodzić, ciągle i ciągle, znowu i znowu czy może to, że odezwałaś się do mnie...mimo, że tak naprawdę Ciebie tutaj nie nie ma, bo...
...bo Ty nie żyjesz.”

środa, 7 marca 2012

That one's on the house

"Siedzę na balkonie. Razem z tobą. Siedzimy na balkonie....
Tak, na tamtym balkonie. Trzymam cię za rękę. Prawie zapomniałem jak pachniesz albo jak wyglądają twoje oczy. Widzę w nich naszą wspólną przyszłość.
Pierwszy razy. Drugi. Tysięczny. Noc poślubną. Małego Aleksandra. I córkę – Anię. Wspólne wieczory. Rodzinne kolacje. Śniadania - takie późne, ale obfite. Te, o których zawsze marzyłaś. Nasze ucieczki do kina. Filmy klasy „B” i seks na tylnych rzędach. Twoje krzywe kolana i zimne stopy. 
Przyszłość, która zdążyła, w mgnieniu oka, stać się przeszłością. Te wszystkie obrazy widzę w twoich oczach. Albo...albo w moich. Widzę je w moich oczach, które po prostu odbijają się w twoich.
Siedzimy na balkonie. Siedzę na balkonie. Ciebie już nie ma. Chyba wstanę i pójdę, co tutaj tak będę siedział. 
Wstaję, gwałtownie i bardzo szybko. Krew uderza do głowy. Nogi mi drętwieją, więc upadam. Chyba już nie wstanę. Mogę jedynie się obrócić. Obracam się i spadam z łóżka....

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. 

Szybki haust powietrza, wdziera się do płuc. Razem z wydechem wychodzi krzyk. Język przykleił mi się do podniebienia. Usta są tak spierzchnięte, że nie mogę nimi poruszyć. Ani mililitra śliny by je zwilżyć. Zaczynam mieć problemy z oddychaniem. Zaraz się zacznie...zaraz się kurwa zacznie.

Ygghll...yggghl...yyyghll!

Odruchy wymiotne zaczynają mną trząść. Ściska w boku, kłuje pod żebrami, piecze w podbrzuszu. Nie mogą ani się wyrzygać, ani zacząć normalnie oddychać. Napić...to proste. Muszę się napić.
Czołgam się w kierunku lodówki. Nogi mi zdrętwiały i ciągnę je za sobą. Zimne kafelki wypalają wzory na mojej skórze. 

...Pićlodówkapićzimnoźlepić...

Butelka piwa. Jedna jedyna, jebana butelka piwa.
Odgryzam kapsel. Rozcinam sobie usta. Nieważne. Pić.
Kurewskie piwo płynie tak wolno przez tą szyjkę. Nie czuję smaku. Więcej. Szybciej. 
Łykam za dużo powietrza. Krztuszę się, ale nie przestaję pić. Widzę dno.
Leżę przez chwilę w odrętwiałej błogości. Nic mnie nie boli, nic mnie nie kuje, nie szarpie, nie drażni, nie piszczy, nie piecze, nie wkurwia, będę zaraz rzygał. Teraz przynajmniej mam czym...Wymiotuje. Nienawidzę rzygać.
Po chwili już się skończyło. Przeszło i nie wróci już dzisiaj. Tylko muszę się napić. Więcej i mocniej.
Ja pierkurwadole. Jest 4 nad ranem. Nie dojdę do nocnego i nie dotrwam do dziennego. Zbieram rzeczy rozrzucone po mieszkaniu. Skarpetka. Jedna i druga. Ubieram spodnie. Koszula i tysiące pierdolonych guzików. Zajmuje mi to wszystko wieczność. Najgorzej z butami. Zawiąż kurwa sznurówki, kiedy ręce Ci się trzęsą. Wsadzam je w boki butów i pod stopy. Nikt nie zauważy. Taka moda.
Wychodzę na klatkę schodową. Dwa piętra wyżej. Tam mnie nikt nie zna, tam jeszcze nie byłem. Dwa piętra wyżej to dobry pomysł. Na zewnątrz pada deszcz. Chociaż na klatce schodowej włączyli kaloryfery, czuję ten świszczący zimny wiatr, co szaleje na zewnątrz. Wiatr co zwiastuje, że lada dzień spadnie śnieg i zrobi się tak kurewsko nieprzyjemnie. 
Piąte piętro.
Wybieram drzwi na lewo. Zapukać cicho czy przycisnąć dzwonek? Walę trzy razy pięścią w drzwi.
Otwierają się, a w nich stoi młoda kobieta. Nie ma jeszcze trzydziestu lat. Ładna i zaspana. W długiej koszuli nocnej. Patrzy na mnie bez zdziwienia. Może nawet z lekkim zniecierpliwieniem.
Chcę jej to wszystko wyjaśnić i opowiedzieć: 
Pomóż mi. Proszę. Ktoś musi mną wstrząsnąć i ogarnąć...bo jeszcze klika wieczorów i zapije się na śmierć. Dotknij mnie. Przytul. Powiedz, że będzie dobrze i że wyjdziemy z tego...razem.
Jednak jedyne, co wychodzi z moich ust to głośne, charczące i gardłowe – Piiiić!
Zamyka drzwi. Odwraca się i zamyka drzwi. 
Upadam na podłogę. Nie mam siły stać na nogach. Nie chce mi się stąd nigdzie iść.
Drzwi się otwierają. Trzyma szklankę. Czy ona mi kurwa przyniosła wodę? Szklankę wody. Kurwa wody.
Sięgam po szklankę i przyciągam do ust. Pierwszy łyk jest niczym błyskawica. Cudownie przeszywa umysł, a po chwili nadchodzi grom – to wódka! Łapczywie przełykam i podstawiam sobie dłoń pod brodę. Zawsze trochę pocieknie i się zmarnuje. Zlizuję wódkę z ręki.

- Niech Pan tu więcej nie przychodzi. Nigdy. – zabiera mi szklankę z rąk.

- Pierdol się! Kurwo mógłbym cię złapać za gardło i rozkwasić ryj o ścianę. Skopać po brzuchu. Przerobić twoja twarzyczkę w budyń. Żyjesz w swoim ślicznym domku i martwisz wymyślonymi problemami. Co obejrzeć w tv? Co dziś zjeść na obiad? Czy przytyłam? Czy on mnie kocha? Co ubrać jutro do pracy? Ty, twoja ładna buźka i zmyślone bzdurne problemy! Jebać lekarzy i ich rady. I ty też się pierdol i daj mi żyć...lub umrzeć. - Nic nie powiedziałem. Nic nie zrobiłem. 

Siedzę sobie pod ścianą. Zamknęła drzwi. Na dodatkowy rygiel.
Czuję jak alkohol zaczyna wesoło hulać po mym organizmie. Witaj stary przyjacielu. Dawno się nie widzieliśmy. 
Teraz czuję, że żyje. Mogę wstać. Tańczyć. Śpiewać. Może lepiej nie, bo jest po 4. Mogę wyjść stąd i pojechać na miasto. Za chwilę otwierają „Kojota”. Jestem szczęśliwy. I czuję się zdrowo. I nic mi nie jest. I nikogo nie potrzebuję. 
Ooo...nie zawiązałem butów. Schylam się, by to zrobić. Za pierwszym razem idealne pętelki. Po czym wstaję. Szybko. Za szybko. Krew uderza do głowy. 
Ciemność. 
Szumi mi w głowie. W ciemności przez chwilę widziałem twoją twarz. Przypomina mi się mój sen. Balkon. Siedzieliśmy tam razem...

...Jedno nie daje mi spokoju – Czy zostawiłaś mnie dlatego, że zacząłem pić czy zacząłem pić, bo mnie zostawiłaś?"

czwartek, 7 lipca 2011

II Giacomo di Hank


Te schody Mnie wykończ. Wspinam się po nich już od dobrych kilkunastu minut. Jak mawia Murtagh „I'm too old for this shit.. Nie wiem nawet które to piętro...ale chyba dużo nie zostało. Słyszę już odgłosy imprezy. Wytłumiony gwar ludzkich gardeł, każdy próbujący przekrzyczeć siebie nawzajem, stłumione dziewczęce chichoty i głośniejsze męskie okrzyki. Myśl o zimnym, złocistym piwie, które zostanie mi podane, gdy stanę na progu, dodaje mi sił i pokonuje ostatnie stopnie wyjątkowo sprawnie i szybko.

- Stoję u twych drzwi, czy ktoś otworzy mi ? - uderzam pięścią trzy razy o wielkie drewniane wrota. Po chwili poruszają się, skrzypiąc i trzeszcząc przy tym okrutnie. Wydają też dźwięk przypominający zasysanie powietrza, jak gdyby otwierały się pierwszy raz od ponad 100 lat.
Na progu wita Mnie lokaj, ubrany w pomarańczowy surdut, koszulę z żabotem i bufiastymi rękawami. Całą twarz ma upudrowaną do bladości, a na głowie nosi perukę.

- Chyba pomyliłem adresy...- nie jestem pewien czy powinienem tam wchodzić. W tym momencie przez korytarz, z jednego pokoju do drugiego, przebiega młoda dziewczyna. Naga młoda dziewczyna i chichocze przy tym rozkosznie. - Rozkosznie. Lokaj kłania się w pas i zaprasza mnie gestem ręki. Wchodzę do środka, a on zamyka za Mną wrota i podaje mi ogromny mosiężny puchar wypełniony winem. Jego bukiet słodko łaskocze Mój zmysł węchu. Rozpoznaję zapach leśnych owoców. Przykładam puchar do ust. Cały urok wina, esencja jego kosztowania, zawiera się w tej jednej, ulotnej chwili „Między ustami, a brzegiem pucharu”. Leśne owoce indeed, a w tym najbardziej wyczuwalna czarna porzeczka z dodatkiem wanilii i szczyptą przypraw. To musi być Sassicaia, szczep Cabernet Sauvignion, z Toscani. Butelka kosztuje ponad 650 zł.

- Chyba umarłem, a tak musi wyglądać niebo – Lokaj jedynie uśmiechnął się mimochodem, kolejny raz ukłonił się machając ręką i rękawem w powietrzu, po czym ponownie wypełnił puchar tym czerwono-wytrawnym błogosławieństwem.

- Wszyscy już czekają na Pana, Maestro. – Lokaj gestem dłoni zaprasza Mnie w głąb korytarza. Jestem na salonach. Ten korytarz ma ponad 3 metry szerokości i ciągnie się w nieskończoność. Co prawda wyłożony jest kiczowatymi, pozłacanymi płytkami z motywami zwierzęcymi, ale dla wielu osób to zapewne szczyt luksusu, szyku i elegancji. Sufity wykończone są boazerią, z mocno ciemnego drewna. Pieprzeni nowobogaccy. Moja matka dostała by tu zawału.

Idę w kierunku odgłosów bankietu, przy okazji zaglądając do pokoi, które mijam po drodze. W pierwszym z nich ludzie zebrani wokół fortepianu śpiewają piosenkę w nie znanym Mi języku. Chociaż to może być włoski. Wszyscy ubrani są podobnie do lokaja, w stroje z epoki, mają mocne makijaże na twarzach i te śmieszne białe peruki. Grają tutaj chyba jakiegoś LARP-a, a ja nie mam stroju, ani roli.

W drugim pokoju jest dużo zabawniej. Więcej alkoholu w (krwio)obiegu. Bezwstydnie nagie kobiety biegają po całym pomieszczeniu uciekając przed mężczyznami, którym spodnie opadły do kostek i przeszkadzają w pościgu. Gdy tylko zbliżają się do dziewcząt na odpowiednią odległość, podszczypują je po pośladkach i sutkach. Niektórzy trzymają w rekach rózgi, którymi starają się dosięgnąć młode kobiece krągłości i wymierzyć kilka precyzyjnych smagnięć. Urzekający widok. Chyba tu zostanę i popatrzę.

- Urzekający widok. Mogę popatrzyć? – przechodząc przez próg wkraczam w świat rozpusty. Ściany pomieszczenie wyłożone są zwierciadłami - trochę jak w salach przeznaczonych do nauki baletu. Kurwa mać do kwadratu! Co ja mam na sobie? Obcisłe spodnie a'la leginsy, które kończą się w połowie łydek, a dalej jest już tylko gorzej...popielate pończochy i czarne pantofelki na małym obcasie, ze złota klamrą. Noszę też długą, czerwoną kamizelkę z rękawami zakończonymi mankietami. To chyba nazywa się szustokor. Muszę przyznać, że jest piękny - zdobiony złotymi haftami z liczną ilością mały guzików. Problem ze strojem do LARP-a mam z głowy. Właśnie...macam się po włosach. Na szczęście nie mam na sobie tej głupiej. 

- Giacomo? Co Signore tutaj robi? Wszyscy czekają w sala da ballo. - Lokaj, nie ten sam, który wpuścił Mnie tutaj, ale identycznie ubrany, stoi w korytarzu i najwyraźniej mówi do Mnie. Tak właśnie myślałem. Musieli Mnie z kimś pomylić.

- Wydaje mi się, że zaszła tu jakaś pomyłka.

- Signore Giacomo? To naprawdę Pan? – jedna z dziewcząt odłączyła się od zabawy by w kilku lekkich podskokach znaleźć się przy Mnie. Jest zniewalająco piękna. Mały kształtny nosek. Wielkie niebieski oczy i ten pieprzyk zaraz pod brwią, który dodaje jej niezwykłego uroku. Wydaje mi się, że już ją gdzieś widziałem. Mgliste wspomnienie jej twarzy kołacze gdzieś z tyłu głowy. Jakbym poznał ją dawno dawno temu, w innym wcieleniu lub w na pół zapomnianym śnie.

- Goebbels mawiał, że kłamstwo powtórzone trzykrotnie staje się prawdą, więc mam przeczucie, że za chwilę rzeczywiście Moje imię brzmieć będzie Giacomo. Zresztą wydaje mi się ono dziwnie znajome. Zupełnie jak Twoja twarza Madame...? - gestem ręki sugeruję, by wyjawiła swoje imię.

- Sherill La'fenn, Maestro – kłania się przed mną w wyuczony sposób, nawet łapiąc w dłonie niewidzialną sukienkę i unosząc ją lekko do góry. - Wiem, że nie powinnam o to prosić, ale zaszczytem byłoby gdyby Signore zechciałby być moim towarzyszem tej nocy i uszczęśliwić, choć na chwilę otwierając dla mnie wrota do krainy rozkoszy.

- Maestro naprawdę nie mamy na to czasu. Wszyscy czekają na pańskie przybycie. Nie możemy pozwolić by dalej się niecierpliwili. – Lokaj staje przede Mną z wielką srebrną tacą z owocami, która skutecznie zasłania tą piękność. Skąd on wziął tą tacę? Jestem pewien, że stojąc w korytarzu miał puste ręce.

- Wybacz Sherill. Obowiązki wzywają. Ale jeśli tylko czas pozwoli zjawię się by porwać Cię w...jak to ujęłaś? Krainę rozkoszy. - Uśmiecham się i próbując pozostać w klimacie, kłaniam się tej damie. Dość nieudolnie muszę przyznać. Znowu to robię. Daję się uwieść pierwszej piękności, która zwróci na Mnie uwagę. Muszę z tym skończyć. Muszę?

- Nie pożałujesz amante – dziewczyna sięga po wiśnię z tacy lokaja i wkłada ją do ust w tak sugestywny sposób, że Mój kutas zaczyna tańczyć lambadę, mimo tych ciasnych spodni jakie mam na sobie. Ale to nie koniec. Wyrwany ogonek owocu również ląduje w jej ustach, by po chwili zostać wyciągniętym. Zawinęła go w supełek. Samym językiem zawinęła ogonek wisienki w supełek. Zupełnie jak...nie. To nie możliwe. A może?

Lokaj kładzie Mi rękę na ramieniu i delikatnie napierając popycha w stronę korytarza. Wychodzimy z pokoju i zmierzamy, sądząc po natężeniu dźwięków, w stronę głównej balangi. Muzyka skrzypiec wypełnia cały korytarz. Zrównuję swój krok z rytmiką smyczków. Zamykam oczy i wpływam między fale nut. Jestem otumaniony tą muzyką. Wprowadzony w stan akustycznej euforii. To potrafią uczynić tylko skrzypce i to skrzypce grane na żywo. Gdybym tylko miał przy sobie saksofon. Gdybym tylko umiał na nim grać...Znam tą melodię. Czyżby to był...tak to Antonio Vivaldi, zbiór koncertów „L'Estro Armonico”. Wyczuwalne dwie pary skrzypiec, więc stawiałbym na...tak to zapewne...tak to musi być koncert 8-my RV 522.

Otwieram oczy, by zobaczyć ogromną salę zdolną pomieścić ponad setkę osób. Łukowaty sufit jest tak wysoko, że bez okularów nie jestem w stanie podziwiać namalowanych na nim plafonów. Po kształtach i kolorystyce zgaduję, że to sceny z mitologii antycznych, bądź motywy biblijne. Stawiam na biblię, biorąc pod uwagę rzeźby aniołków wieńczące spiralnie skręcone kolumny, o czysto dekoracyjnym charakterze, bowiem niczego nie podtrzymujące. Na ścianach, pomalowanych przetartym, brudnym różowym, znajdują się kolejne rzeźby, postawione na...wyleciało mi z głowy jak nazywały się te ścienne półki. Historia sztuki nigdy nie była moją mocną stroną. A może to się nazywało po prostu gzymsem? W każdym razie po drugiej stronie sali wiszą ogromne obrazy:portrety, pejzaże, martwe natury, Carvaggio, Girordano i kiepska podróbka Velazqueza. Parkiet jest wypolerowany z taką precyzją i starannością, że Parris Hilton nie musiałaby wychodzić zamaszystym krokiem z samochodu by pokazać, której części garderoby dziś nie założyła. Natomiast pod ścianami stoją dwuosobowe sofy, pikowane i wykończone guzikami, w kolorze eozynowym, oskrzynione faliście wyrzeźbionym fartuszkiem, każda stojąca na trzech wygiętych nóżkach. Szkoda, że wszystkie są zajęte, bo z chęcią bym się na którejś wyłożył.

Cała sala wypełniona jest ludźmi. Lokaje z lekkością baletnic lawirują między dżentelmenami i damami dolewając wina czy serwując wykwintne potrawy podawane na złotych tacach. Na samym środku sali stoją młodziutcy skrzypkowie zajęci umilaniem gości swoją sztuką pocierania strun oraz fortepianista ze swoim ogromnym sprzętem, który chwilowo zrobił sobie przerwę by móc flirtować z damą nie pierwszej młodości.

W jednej chwili cały gwar rozmów, chichoty i krzyki, dźwięki muzyki i odgłosy kroków zamierają i wzrok każdego pojedynczego człowieka na tej sali kierują się na Mnie. Czuję się jakbym stał nago. Choć to chyba tylko takie literalne stwierdzenie, bo nago zawsze czułem się wyjątkowo swobodnie.

- Maestro Giacomo. To prawdziwy zaszczyt gościć Signore na moim balu. – Dama, która uwodziła fortepianistę wyszła z tłumu i zmierza w Moją stronę. Gdy podchodzi bliżej, stwierdzam, że nie jest nawet drugiej młodości. Wyciąga wygiętą dłoń w Moją stronę i najwyraźniej powinienem ją w nią ucałować. Przyklękam na jedno kolano i wypełniam ceremoniał.

- Madame, to dla Mnie jest zaszczytem móc spędzić choć kilka chwil w twoim towarzystwie. Noc przetańczona z tak uroczą i dostojną damą jest przyjemniejsza i warta stokroć więcej niż tysiące pocałunków złożonych na nagich ramionach weneckich dziewcząt. - Co ja pierdolę?!

- Zapominasz Giacomo, że mam swoje lata i twoje piękna słowa nie zmiękcza mych kolan, jak to mają w zwyczaju czynić młode niedoświadczone dziewczęta, których to nagie ramiona z taką lubością pieścisz. Jeśli chcesz otrzymać pozwolenie na wejścia do mojego łoża wystarczy powiedzieć to wprost, bez zbędnej poezji. - Puszcza do mnie frywolnie oko. W każdym razie to jej wydaje się, że było to frywolne. - Ale z propozycji tańca nie omieszkam skorzystać.

Tak nagle cała sala zamarła, tak samo błyskawicznie wypełniła się muzyką, a goście powrócili do przerwanych igraszek. Starsza dama porwała Mnie do tańca, wymijając zgrabnie gości. Mimo że lekcje tańca pobierałem eony temu, jeszcze przed studniówką, udaje Mi się zachować rytm, grację i nie pogubić zbyt dużej ilości kroków. Oddaje się dźwiękom muzyki i pozwala się im kierować.

- Jeśli prawdą są opowiadane przez ciebie mądrości, że tak jak człowiek tańczy tak również kocha się w łóżku, to żałuję ogromnie, że nie stałam się jedną z twoich zdobyczy. Jednak teraz muszę cię opuścić, by powrócić do przerwanej rozmowy z baronową Château. Mam nadzieję, że to nie jest ostatni nasz taniec. - Powtórnie przyklękam na kolano i całuję ją w dłoń.

Kątem oka dostrzegam wolną sofę i szybkim krokiem zmierzam w jej stronę, by tylko zdążyć zanim ktoś mnie uprzedzi. Po drodze zabieram od jednego lokaja butelkę wina. Po chwili namysłu wracam do niego po kieliszek. To ekskluzywne przyjęcie, więc nie wypada chlać z gwinta. W końcu siadam na tej sofie i rozkoszuję się jej miękkością. Mógłbym tutaj umrzeć. Butelka wina musi pochodzić z prywatnej winnicy gdyż etykieta nie zawiera żadnej nazwy, a jedynie rok zabutelkowania – 1749. Bardzo dobry rocznik. Fielding skończył wtedy pisać Toma Jonesa. Wino jest wyborne. Kiedy skończę tą butelkę z pewnością zabiorę się za kolejną...i za jeszcze jedną. Z chęcią bym coś jeszcze zjadł.

- Garson! - strzelam palcami na przechodzącego obok lokaja, który niesie na ramieniu tacę wyłożoną jakimiś frykasami.

- Signore ma ochotę poczęstować się pasztetem przepiórczym, a może jagnięciną zapiekaną z mozzarellą. Szczególnie polecam Gnocchi z dziczyzną, duszone z grzybami i rukolą.

- Ciężki wybór. Dlatego skosztuję każdej z tych potraw. Możesz zostawić tacę przy Mnie. - Zabieram mu z ręki tacę i kładą ją obok siebie na sofie. Nie jest chyba z tego powodu zadowolony, ale szybko chowa swoje emocje i kłania Mi się w pas.

Potrawy są pyszne. Gnocchi w połączeniu z winem i pasztetem dokonują kulinarnego orgazmu na Moim podniebieniu. Z całej tacy najmniej smakują mi Calzoncini nadziewane bakłażanem i cukinią. Nigdy nie przepadałem za bakłażanem. Zajadając się tymi pysznościami i zalewając je winem całkowicie odcinam się od świata. Jakieś krzyki i nerwowe tupanie nie jest stanie odciągnąć Mnie o tych prostych przyjemności.

Nagle całe jedzenie ląduje na Moim ubraniu, a wino wylewa się na podłogę. Jakiś elegancki kutas, krzycząc z pianą w ustach, wywrócił wszystko uderzając pięścią w tacę.

- Miałeś czelność pojawiać się tutaj po tym jak zszargałeś moje dobre imię, moją godność depcząc w błocie, zawstydzając w towarzystwie i czyniąc obiektem plotek w całym mieście.

- Zaszła tutaj chyba jakaś pomyłka, ale nie mam ochoty się kłócić. - Nie wierzę, że to mówię. Coś się ze mną dzieje dziwnego. Normalnie to zrobił bym temu palantowi budyń z ryja, a zamiast tego grzecznie go uspokajam.

- Rżnąłeś moją żonę! - Nawet nie zauważyłem, kiedy wyciągnął powtórnie dłoń ku górze by uderzyć Mnie otwarta dłonią po policzku. - Żądam zadośćuczynienia! O świcie na wzgórzu. Wybieraj szpadę lub rapier oraz szukaj sobie sekundanta.

Zanim zdążyłem rozmasować piekący policzek i wydusić choć słowo, owy dżentelmen-kutas odszedł chwiejnym, pijackim krokiem.

- Proszę się nie przejmować tym błaznem. Jego żona to zwykła arystokratyczna kurwa, która rozkłada nogi nawet przed stajennym. A Baron Munchausen, gdy wytrzeźwiej to zda sobie sprawę, że jest pieprzonym tchórzem i za pomocą pieniędzy będzie próbował kupić twoją wyrozumiałość. Nie jeden zarobił na jego porywczości i pijackiej odwadze. - Jeden ze świadków całego zajścia podszedł do mnie by pomóc oczyścić szustokor. - Proszę towarzyszyć mi do tamtej sofy, a zapoznam Signore z kilkoma pięknymi damami, które zechciały mi dzisiaj towarzyszyć oraz pozwolę sobie zaproponować wino z mojej prywatnej kolekcji. Duże lepsze niż te szczyny, które tu serwują.

- Z najwyższą przyjemnością będę Panu towarzyszył. - Ruszam za tym mężczyzną przez salę, do miejsca, które wskazywał ręką. Gdzieś w tłumie gubię go z pola widzenia. Muszę przecisnąć się pomiędzy ludźmi i dojść do ściany gdzie będę mógł poszukać tej sofy, gdzie miałem zostać poczęstowany winem i kobietami.

- Maestro Giacomo...– ktoś dotyka Mojego ramienia, więc odwracam się w jego stronę - ...najwspanialszy kochanek naszych czasów, poskramiacz kobiecych żądz i mistrz ars amandi.

- Wystarczy poczęstować Mnie winem. Dobry trunek cenię mocniej niż piękne słowa.

- Nie pozwoliłbym ci pić nawet szczyn, a co dopiero częstować winem. Jak dla mnie jesteś zwykły dziwkarza i kurwiarz, szarlatan o giętkim języku, który potrafi jedynie opowiadać o swoich podbojach. - Mężczyzna coraz głośniej wypowiada każde swoje słowo, by zwrócić uwagę wszystkich znajdujących się w pobliżu. Przy każdym obelżywym słowie podkręca palcami cieniutki wąsik. Jak ja nienawidzę tych spedalonych Kastylijczyków.

- Nie pozwolę, by powtórnie pod tych dachem obrażano Mą godność i szargano imię.

- Gdy tylko usłyszałem, że masz zamiar pojawić się na tym balu, postanowiłem również skorzystać z zaproszenia i zdemaskować cię. Rozumiem, że jeśli nie chcesz bym cię dalej obrażał, przystaniesz na moją propozycję sprawdzenia twych rzekomo wspaniałych umiejętności w małych zawodach?

- Nie wiem o czym rzeczesz. Ale nie mam zamiaru niczego Ci udowadniać.

- Wielki Giacomo boi się porażki? W takim razie już udowodniłeś, że mam rację. Jedynie słowem mocno stoisz, ale samym słowem nie doprowadzisz kobiety do rozkoszy cielesnej. 
-Cała sala znów zamarła w milczącym zaciekawieniu. Kolejny raz wzrok wszystkich wbity był w Moją osobę. Kości zostały rzucone i to niestety nie zostały rzucone przeze Mnie.

- Dość! Nie boję ciebie, ani nikogo innego. Przystaję na te zawody i mam zamiar upokorzyć cię na oczach wszystkich tutaj zebranych. Czekam aż wyjawisz warunki.

- Nie ze mną będziesz konkurować. By udowodnić prawdziwość swoich słów, poprosiłem swojego służącego by utarł ci nosa i pokazał, że nie jesteś lepszym od nisko urodzonego chłopa. Tęgi jebaka z niego. Potrafi godzinami pieprzyć kobietę, póki sąm się nie zmoczy.

- Nie godzi się by wielki Giacomo stawał w szranki ze zwykłym chamem – zakrzyknął ktoś z tłumu.

- Czy to nie samo Giacomo pisał, że jeśli chodzi o rozkosze cielesne to wszelkie tytuły, majątki i zaszczyty idą w zapomnienie, gdyż liczy się jedynie ta słodka chwila zapomnienia. Niech więc udowodni prawdziwość swoich twierdzeń. Chyba, że to kolejne czcze przechwałki. - Muszę przyznać, że kutas odrobił pracę domową i trzyma Moje jaja w garści. Za chwilę sprawię, że się nimi udławi.

- Jeśli pozwolisz drogi Giacomo, zechciałabym ci pomóc w tych zmaganiach. Wierzę w prawdziwość wszystkich słów, które kiedykolwiek wypowiedziałeś oraz w potęgę twoich umiejętności. Pragnę byś mnie posiadł tej nocy – Słodka Sherill La'fenn, tym razem nie nago, lecz równie olśniewająca. Doprowadzisz do mojej zguby.

- Rozumiem, że sam boisz się upokorzenia z Mojej strony dlatego, chowasz się za plecami służącego. Ja tchórzem nie jestem i mam zamiar pokazać, kto jest największym kochankiem naszych czasów. Zaczynajmy! - Znów to robię. Znów dałem się podpuścić. Straciłem pracę, straciłem Kraków, straciłem wszystko co miałem. Wszystko z powodu kobiety. Wszystko dlatego, że nie potrafię odmówić pięknym oczom. Wszystko dlatego, że myślę kutasem. I teraz znowu pakuję się w jakieś gówno, dla kilku chwil spędzonych w tej słodkiej piękności. Jeśli upadać to przynajmniej w blasku fleszy.

Na środek sali przyniesiono poduszki o rozmaitych kształtach i wielkościach. Z tłumu wyjawił się mój konkurent. Nazwałbym go raczej stajennym niż służącym. Brudna koszula, dziurawe spodnie i ten chamski, burakowaty wyraz twarz. Jego uśmiech jest odrażający, szczególnie, że ma braki w uzębieniu. W kulturze osobistej zresztą też, bo zaczął bekać, gorsząc widownię. Dziewczyna, którą zgłoszono jako jego partnerkę, również nie jest zachwycona swoim kochankiem. Biedna dziewczyna. Położyła się na poduszkach, podkasała sukienkę i pełna obaw leży czekając na tego prostaka. Muszę przyznać, że natura zbyt hojnie obdarzyła go przyrodzeniem. I co z tego? Każdy i każda dobrze wie, że stare porzekadło, iż liczy się technika, a nie wielkość jest świętą prawdą. Prostak odwrócił swoją partnerkę i wziął ją brutalnie od tyłu niczym dzikie zwierze. Bez gracji, bez powabu, żadnej finezji ni elegancji.

- Nie sztuką jest naśladować zwierzęta i zachowywać się jak dziki, wygłodniały pies. Ars Amandi to próba zrozumienia swojej partnerki. Głęboko spojrzyjcie w jej oczy i odkryjcie jej najbardziej skrywane pragnień. - Podchodzę do Sherill od tyłu i jednym zgrabnym ruchem dłoni, obnażam jej młode, perfekcyjnie wyrzeźbione ciało. Całuję ją po szyi kierując się ku górze i podgryzam ucho. W tym samym czasie jedną dłonią głaszczę ją po plecach, a drugą ściskam mlecznie jędrną pierś. Jej oddech przyśpiesza i zaczyna jęczeć szeptem. - Przygotujcie ją do nadejścia fal namiętności. Otwórzcie przed nią wrota do krainy rozkoszy.

Odwracam Sherill do siebie, kładę obie dłonie na jej policzkach i całuję tak jakbym chciał powiedzieć „Kocham Cię Kochanie Moje miłością wieczną i prawdziwą”. Beznamiętnie zatracam się w jej ustach, aż uginają się pod nią kolana. Kładzie się na poduszkach i czeka na Mnie przegryzając wargi.

- Mężczyzna staje się mężczyzną dopiero wtedy kiedy skosztuje esencji kobiecości prostu z jej źródła. Zatraci się by sprawić, że kobieta w ekstazie będzie wykrzykiwać jego imię. - Zaczynam całować uda by zaraz zasmakować się w jej kobiecości. Ubóstwiam to. A jeszcze bardziej uwielbiam, kiedy one to uwielbiają. To da się wyczuć, po tych kolistych ruchach bioder. Sherill też tak się porusza i napiera, bym językiem sięgał głębiej i głębiej.

Po chwili kończę by móc przejść do głównego aktu. Ten wieśniak nadal posuwa tą dziewczynę w tej samej pozycji. Ja nie popełnię tego błędu. Siadam ze skrzyżowanymi nogami i pozwalam Sherill usiąść na Mnie. Wchodzę w nią gładko i niezwykle przyjemnie. Cudowne uczucie, którego nie da się niczym zastąpić. Pozwalam jej dopasować tempo i rytm. Sam jedynie ssę jej sutki, od czasu do czasu mocniej je przygryzając. Gdy czuję, że zaczyna się męczyć, zmieniamy się. Kładę ją na plecach i podnoszę jedną nogę. Po chwili podnoszę drugą i na przemian wchodzę w nią, rozszerzając szeroko jej nogi lub łącząc je razem bądź krzyżując ze sobą. Sherill już nie jęczy, teraz głośno krzyczy, prosi o więcej, błaga o jeszcze, a nawet przeklina co słodko brzmi w jej wykonaniu. Gdy i ja się męczę przechodzę do najprostszej i najwygodniejszej pozycji. Przyśpieszam i zwalniam, a czasem wchodzę w nią najgłębiej jak potrafię.

- Wiedziałam, że...aaa ach....dasz mi rozkosz paaaanie...o której nie śniłam, ani nie nawet nie marzyłam w najskrytszych fantazjach – szepcze mi do ucha całując po szyi.
Zaczyna dochodzić. Czuję jak wszystkie jej mięśnie naprężają się by przygotować się na uwolnienie z całą mocą orgazmu, który nadejdzie. Przyśpieszam, by nie straciła swojej szansy. Zaczyna Mnie drapać po plecach. Ściska Mnie kolonami. Przyciąga do siebie. Odrzuca głowę do tyłu i sapie.

- Giacomooooooo...aaaaaaaaaaaa- Wykrzykuje Moje imię. Dochodzi. Uwielbiam gdy dochodzą.

Zwalniam, ale swoimi ruchami przedłużam jej cielesny raj. Mięśniami zaczyna ściskać Mnie coraz mocniej. Robi się bardzo wąska. Kocham to. Pragnę tego. Nie chcę przestawać. O kurwa...nie! To nie możliwe! Zaczynam dochodzić. Nie! Jeszcze nie teraz, Ten bury skurwiel z boku jeszcze nie skończył. Nie mogę tego przerwać. Myśl o o czymś innym! Myśl o czymś nieprzyjemnym! Defekacja, krew, wnętrzności, martwe zwierzęta....
 
- Byłeś cudowny. Najlepszy. Chcę jeszcze i jeszcze, całe dnie i całe noce...tylko z tobą – Patrzy mi się prosto w oczy. Zatracam się w niej. Dochodzę w niej. To koniec. Przegrałem.
 
- Giacomo przegrał! Skończył tak szybko? Kłamca! Szarlatan! Już skończył?! To ma być Maestro Ars Amandi? - okrzyki niezadowolenia rozchodzą się po sali. Nie interesuje ich to, że Sherill przeżyła najwspanialszy orgazm w swoim życiu. Mają gdzieś co czuje kobieta. Liczy się tylko i wyłącznie to, że ja skończyłem, a ten brudny kutas nadal pastwi się na dziewczyna w tej samej pozycji, w której zaczął.

Przeciskam się przez tłum niezadowolonych ignorantów. Ktoś napluł mi w twarz, a ktoś inny podstawił nogę. Upadam i prawie nie łamię sobie nosa. Krew kapie gęsto na parkiet. Wstaję tylko po to by kolejny raz upaść. Może lepiej leżeć i się nie podnosić. Czy jest jakiś sens w podnoszeniu się? Zamiast szukać odpowiedzi, po prostu staję na nogi i uciekam. Udaje mi się wyrwać i dotrzeć do korytarza.

Jestem tutaj sam. Opieram głowę o lustro, którymi wyłożone są ściany. Przyglądam się swojemu odbiciu. To nie jest Moja twarz. Noszę maskę i nie potrafię dostrzec swojej prawdziwej twarzy. Ona jest ukryta pod tą fałszywą warstwą, pod makijażem i udawanymi uczuciami. Ja chcę zobaczyć Moją twarz. Chcę dowiedzieć się kim jestem. Muszę się dowiedzieć kim jestem. Nazywam się Donald. Nazywam się Giacomo. Nazywam się Hank. Żadne z tych imion nie jest moim imieniem. Kim ja kurwa jestem ?!

Budzi Mnie jeden z pasażerów, z którym jechałem w przedziale. Ponoć dojechaliśmy już do Przemyśla. Potrzebuję chwili by dojść do siebie. Z każdym kolejnym oddechem zapominam o tym co mi się śniło. Cały sen rozpada się na serię obrazów pozbawionych logiki i sensu. Po chwili nie potrafię przypomnieć sobie niczego z tego co mi się śniło. Jestem w Przemyślu. Tyle słyszałem o tym mieście i tyle razy obiecywałem sobie, że kiedyś tu przyjadę. Wypiję piwo ze znajomymi nad sanem, pozwiedzam te słynne forty i wejdę na kopiec. Jednak teraz stoję na peronie Przemyśl Główny i jedyne o czym myślę to Kraków. Czy śnił mi się Kraków i dlatego jestem taki przygnębiony? Tęsknię za Krakowem. Łzy same napływają mi do oczu. Ostatni raz płakałem chyba...nie pamiętam kiedy ostatni raz płakałem.

Hank