środa, 11 marca 2009

Homo politicus

"Polityka jest najwyższą z cnót.”.


Tak napisał Arystoteles w swojej rozprawie „Polityka”. Z lektury tego starożytnego dzieła można dowiedzieć się, że uprawianie sztuki zwanej polityką jest swoistą drogą do osiągnięcia najwyższej formy człowieczeństwa. Czyni obywatelem i wartościową jednostką społeczności. To ona kształtuje pozostałe cnoty, a tym samym całą moralność człowieka.


W dzisiejszych czasach takie sformułowania przywołują jedynie uśmiech politowania. Szczególnie jak spojrzymy na naszą scenę polityczną. Ale może problem w tym, że Nasi politycy nigdy nawet nie sięgnęli do innych dzieł filozoficznych poza mętnymi wywodami chrześcijańskich filozofów. Nic dziwnego. Takie tuzy prawicy jak sekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta RP Michał Kamiński czy wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego Adam Bielan mogą pochwalić się jedynie poprawnie napisaną maturą. Wybijając argument przeciwnikom, pamiętam, iż Prezydent Aleksander Kwaśniewski również nie posiada tytułu magistra. Mimo wszystko wszelkie porównania w tym przypadku są bez celowe.


Wracając do słów Arystotelesa. Nie uważam, iż te słowa są prawdziwe. Ale głęboką wierzę, że kiedyś mogą się stać obowiązującą prawdą. Polityka nie jest łatwą sztuką. Wymaga ogromnego poświęcenia. Wyrobienia sobie podwójnej moralności. Ale nie zrozumcie tego opatrznie. By to wyjaśnić posłużę się prostym przykładem. Zwykły człowiek moralnie zobowiązany jest by w niedoli pomóc swoim bliskim, przyjaciołom czy rodzinie. Powinien użyć wszelkich dostępnych środków, żeby tego dokonać. Polityk natomiast nie może zrobić nic. Gdyż moralnym w jego przypadku będzie powstrzymanie się od jakichkolwiek działań. Zostając politykiem wyrzekamy się rodziny i przyjaciół. Naszymi bliskimi staje się cały naród. Nie wielu stać na takie poświęcenie.

Polityk powinien kierować się w swojej działalności chęcią niesienia pomocy ludziom. Jego celem nigdy nie powinna być sama władza, popularność czy chęć dorobienia się.


Od wielu lat zastanawiam się nad podążaniem tą trudną ścieżką życiową. Jednak dawniej myślał o tym jak o sposobie na wzbudzenie w innych ludziach uwielbienia dla mojej osoby. Coś się zmieniło. I potrafię nawet wskazać konkretny moment mojej wewnętrznej przemiany. Było to na samym początku mojego przyjazdu do Krakowa. Robiąc zakupy w Carrefourze podeszła do Mnie staruszka. Typowa polska babcia, zgarbiona, pomarszczona, z chustą na głowie. Podeszła do Mnie i zaczęła płakać. Poruszony tym chciał dowiedzieć się co się jej przytrafiło. A ona zapytała Mnie czy nie mam paru złotych, które mógłbym jej podarować. W jej oczach było widać zażenowanie i ogromny wstyd, że musi zniżać się do proszenia obcych ludzi o jałmużnę. Niestety bardzo rzadko noszę przy sobie gotówkę, gdyż w dobie rozwiniętej bankowości wszelkie zakupy robią za pomocą karty kredytowej. Odpowiedziałem, więc tej kobiecie, że nie posiadam przy sobie nawet drobnych, które mógłbym jej oddać. Ku mojemu zdziwieniu zaczęła Mnie przepraszać za najście i za jej prośbę. Odeszła zostawiając moją osobę skołowaną. Po wyjściu ze sklepu, jak zawsze włożyłem ręce do kieszeni. Znalazłem tam zwinięty banknot 20 złotowy, o którego istnieniu nie miałem najmniejszego pojęcia. Tak jak stałem, rzuciłem torbę z zakupami i pobiegłem z powrotem do sklepu by odszukać tę kobietę. Niestety, mimo tego, że przeszedłem cały sklep parę razy, nie udało mi się jej odnaleźć. Poczułem się w tym momencie okropnie. Jak nigdy w moim życiu. Poczułem, że oszukałem tą biedną kobietę. Wiedziałem, że najprawdopodobniej nigdy już jej nie spotkam i nie będę mógł zadośćuczynić swojemu, jakby nie patrzeć kłamstwu. I wtedy naszła Mnie bardzo głupia myśl. Gdyby został politykiem uzyskałbym możliwość wpływania na życie społeczne tego państwa. Mógłbym poprawić sytuację materialną ludzi ubogich, tym samym pomóc i tej kobiecie. Nie zgadzam się i nigdy nie uznam tego za normalne, że ludzie, którzy całe swoje życie przepracowali dla dobra tego kraju, nieważne czy ten kraj nazywał się Polska Rzeczpospolita Ludowa czy III Rzeczpospolita Polska, na emeryturze mają martwić się czy starczy im pieniędzy do przysłowiowego pierwszego. Czy wydać ostatnie pieniądze na chleb czy może na lekarstwa, które przypisał lekarz? Wielkość społeczeństwa, jego poziom cywilizacyjna można określić właśnie po tym jak opiekuje się osobami starszymi.


Wielu mówi mi, że żyje jakimiś złudnymi ideami, mrzonkami o utopii, którymi ktoś napchał mi głowę. Kogo nie spotkam śmieje się z moich poglądów uważając, iż samemu świata nie zmienię. Ale kurwa mać! Gdyby, choć 10 % ludzi w tym kraju myślało i czyniło tak jak ja, żylibyśmy w kraju miodem i mlekiem płynącym. Od kogoś trzeba zacząć zmieniać tego świata. Proponuje by każdy zaczął od własnej osoby.


Oczywiste jest, że nie uda się Nam tego dokonać za życia jednego pokolenia. Do tego konieczne jest zmienienie Naszej mentalności. Tej pierdolonej zasady „Dopierdolić sąsiadowi”. Nie rozumiem, czemu w Naszym kraju jak ktoś osiągnie sukces to stara się sprawić by inni nie osiągnęli jego pozycji, „Gdzie się kurwa pchasz?!” I głową w dół. Tak narzekacie na naród żydowski, a nie chcecie czerpać z jego mądrości. Znajomy mój i moich rodziców, który jest Żydem stracił restaurację w Polsce. Wyjechał, więc w za chlebem do Londynu. Diaspora od pierwszego dnia zaopiekowała się nim. Załatwiła mu mieszkanie i przez pierwsze miesiące wypłacała mu „kieszonkowe”, za które mógł opłacić czynsz, wyżywienia, a i sporo zostawało mu na zabawę. Pomagali mu również w poszukiwaniu pracy. Dziś zarządza jedną z restauracji w Londynie i mimo tego, że nie jest jej właścicielem zarabia dużo więcej niż w Polsce. A co przytrafiło się jego byłej dziewczynie, które rok później również przyjechała do Londynu. Właśni rodacy oszukali ją na mieszkaniu, okradli, a ona sama wylądowała z dzieckiem na ulicy. Dziś lepiej już sobie radzi. Ale to tylko dzięki opiece socjalnie, jaką zapewniają w Anglii. I czym się zajmuje? Maluje paznokcie. A tu w Polsce była przedstawicielem handlowym ze służbowym samochodem, laptopem i telefonem komórkowym.


Tą mentalność należy zacząć zmieniać już dziś by Nasze własne dzieci nie popełniały tych samych idiotycznych błędów. Ten kraj należy zacząć zmieniać właśnie od nich. System edukacji należy całkowicie przebudować. Przede wszystkim odciąć dostęp do młodzieży klechom. Należy całkowicie wyeliminować z życia szkoły Kościół ( nie ważnie czy Katolicki czy Latającego Potwora Spaghetti). Nie możemy pozwolić by kolejne roczniki podawane były praniu mózgu, a do ich umysłów wpuszczany był ten jad nienawiści. Zamiast dwóch godzin religii w szkole wprowadzić lekcję wychowania seksualnego i filozofii.


Tak bardzo wpatrzeni jesteśmy w społeczeństwo amerykańskie, a nie potrafimy czerpać z jego doświadczeń. W USA od szkoły średniej, ( czyli u Nas wypada to mniej więcej na okres gimnazjum) nie istniej coś takiego jak klasa. Uczeń wybiera sobie przedmioty wedle własnego uznania. Oczywiście są przedmioty obowiązkowe, ale również ich poziom jest ustalany przez samych zainteresowanych. Czy ma być to poziom podstawowy czy rozszerzony. Coś na kształt Naszych profilowanych klas w Liceum. A po za podstawowym kanonem istnieje dziesiątki przedmiotów dodatkowych. Taki system doskonale znamy ze studiów. I chyba każdemu coś takiego odpowiada. Tylko, że cała różnica polega na tym, że w każdym przedmiocie bierze udział inna grupa młodzieży. Taki uczeń nie jest zamknięty przez te wszystkie lata z tą samą grupą 30 osób. Nawiązuje kontakt z trzykrotnie czy nawet czterokrotnie większą grupą rówieśników. Musi nauczyć się współdziałania z różnymi osobami w różnych środowiskach. To wspaniałe przygotowanie do radzenia sobie w prawdziwym życiu. Pod koniec każdego roku publikowany jest rocznik. I wszyscy mogą zobaczyć, w jakiej kategorii, w jakiej dziedzinie, na którym miejscu się znajdują. I to czy udało im się poprawić wynik z poprzedniego roku. Ilość zajęć pozalekcyjnych jest ogromna. Szkoła w USA otwarta jest od rana do późnego wieczora. Każdy odnajdzie coś dla siebie. Koło teatralne, klub szachowy czy sekcje sportowe.


Odnośnie sportu. Każda nawet najmniejsza mieścina posiada swoją ligę w większości grupowych dyscyplin sportowych. Mecz staja się widowiskiem, który przyciąga całe rodziny. Wszyscy mieszkańcy miasta spotykają się by kibicować swoim pociechom i zjeść prawdziwego amerykańskiego hot-dog z polską kiełbaską. W większości mecz jest jedynie pretekstem by zobaczyć się z sąsiadem i wymienić z nim kilka słów. „-Co u Ciebie Smith? -Bardzo dobrze, dziękuje. -O Twój mały zdobył przyłożenie. –Jestem z Niego dumny!”. Angażuje to całą społeczność, a przede wszystkim rodziców. I wyobraźcie sobie jak motywująco wpływa to na dzieci. Od małego uczone są zasad fair play, zdrowej rywalizacji, a przede wszystkim czerpią ogromną satysfakcję. To, co widzieliśmy na amerykańskich filmach to nie fikcja. I wcale nie trzeba ogromnych pieniędzy by osiągnąć coś takiego. W każdym mieście posiadamy przynajmniej jeden stadion. Może nie są to warunki godne filmowego kadru, ale przecież nie o to chodzi. Wystarczy Nam to, co mamy. Jedynie trzeba przestać marudzić, a ruszyć głową i dupą. Zaangażować się w życie Naszej małej miejskiej społeczności…



PS. Parę dni temu spotkałem tą samą babcię. Szła jedną z ulic na krakowskim rynku. Od razu sięgnąłem po portfel. Jak zwykle nie znalazłem tam złotych gór. Udało mi się wygrzebać w miedziakach 5 złotych. Podszedłem do tej kobiety i wysypałem jej na ręce pieniądze. Z niedowierzaniem patrzyła to na dłonie pełne drobnych, a to na moją twarz. Ku mojemu zdziwieniu przytuliła się do Mnie i kolejny raz się rozpłakała. Ale nie były to już łzy pełne wstydu i goryczy. Zaczęła mi dziękować i powiedziała, dobrze znane Nam wszystkim zdanie „Gdyby więcej było takich dobrych ludzi…”. Ja wierzę, że będzie ich coraz więcej. Wyraz jej oczu mógłbym mi starczyć za wszelkie inne profity.

Doskonale już wiem co chcę robić w życiu. Chcę pomagać ludziom. Chcę zostać politykiem…


David Aames