niedziela, 28 listopada 2010

Meet The Parents

"10ty dzień diety. Rano ważyłem 79 kg. Jestem kurewsko zadowolony z tej diety. Przyzwyczaiłem się już nawet do ssania w żołądku i zawrotów głowy. Jeszcze tylko 3 dni i będę mógł się napić. I zjeść coś normalnego. Albo mniej normalnego. Zamówię sobie kubełek w KFC. Jeszcze tylko 3 dni. A teraz na kolację 200 gramów chudej szynki z indyka, dwa gotowane jaja i ta pierdolona sałata z olejem i cytryną. Rzygam już tą sałatą. Jeszcze tylko trzy dni.

Po kolacji wypijam pół butelki wody by wypełnić żołądek. Chce mi się spać. Jest przed północą. Kładę się do łóżka i próbuję zasnąć. 6 kg w lekko ponad tydzień...

...Pikantne skrzydełka i nóżki. Pałaszuję je z uśmiechem na ryju.

- Pilnie strzeżona mieszanka 11 ziół i przypraw. Life's taste great! - Pułkownik Sanders podaje mi kubełek pełen kurczaków w złocistej panierce. W jednej ręce trzymam nóżkę kurczaka, a w drugiej skrzydełko. „L'Aile ou la cuisse?” Pyszności!

Z głośników dobiega znajoma muzyka. Dopiero po chwili oriętuje się, że to „Message in a bottle” w wykonaniu Machine Head.

-Hej Pułkowniku. Wiesz, że ten sam utwór mam ustawiony jako dzwonek w telefonie?
-Bo to twój telefon dzwoni, młody człowieku – Sanders wyrywa Mi kubełek z rąk. Faktycznie to Mój telefon. Czuję wibrację...

...W połowie przebudzony sięgam po telefon i przystawiam go do ucha.
-Halo
-Co ty śpisz ?
-Tato?
-Jest dopiero 1 w nocy, a ty już śpisz?
-Jestem ostatnio trochę osłabiony. Coś się stało?
-Zaciągaj majtki na blady tyłek. Za 15 minut będę po kamienicą.
-Jesteś w Polsce?
- Nie. W Los Angeles. A jak myślisz? Ubierz się jakoś i jedziemy na imprezę. 15 minut!– odkłada słuchawkę.

Ubieram to co akurat leży na krześle. Wyciągam z szafy czarną marynarkę. Myję zęby, używam dezodorantu i spryskuję się perfumą. Schodzę po schodach kamienicy i wychodzę na zewnątrz. Taksówka już czeka, zaparkowana na chodniku, a Mój Ojciec oparty o nią, pali papierosa.

- Wiedziałem, że się beznadziejnie ubierzesz. Tylko ta marynarka będzie pasować – zaciąga się i pstryknięciem wyrzuca papierosa w powietrze.
-Pasować do czego?
- Zrobiłem ci małe zakupy – otwiera bagażnik i wyciąga podróżną torbę. - Koszulka jest bajerancka. Sobie kupiłem taką samą.

Rzeczywiście jest fajna. Biały T-shirt z wielkim czarno-białym zdjęciem przedstawiającym ludzi siedzących w kinie. Wszyscy mają założone okulary do oglądania obrazów 3D. Ściągam starą koszulkę.

- Schudłeś. Brawo! W końcu się zabrałeś za siebie. Powinieneś się zmieścić w jeansy. Kupione w Doramafi.

Jeansy są zajebiste! Z przodu na kieszeniach mają naklejone kawałki skóry, przypominające szpony. Z kolei na tylnej kieszeni jest duża naszywka z logiem firmy. Nie uznaję ubrań, które obklejone są nazwami marek, ale dla tych zrobię wyjątek.

Rozbieram się się na środku ulicy i zakładam nowe ubrania.

-Dobra, spadamy. Musimy jechać i odebrać matkę – Tato wsiada do taksówki na tylne siedzenie.
- A Mama nie jest we Włoszech? - wsiadam zaraz za Nim.
- Jej samolot przyleciał jakieś pół godziny temu. Ma podjechać pociągiem pod Dworzec, skąd ją zgarniamy i jedziemy na imprezę. Na dworzec! - szturcha taksówkarza i ruszamy spod Mogilskiej.
- Co to za impreza?
- Urodziny Dąbrówki. Pamiętasz ją, nie? - wyciąga z wewnętrznej kieszeni marynarki piersiówkę i pociąga spory łyk. - Jacka?
-Muszę odmówić. Jestem na diecie. Jeszcze tylko 3 dni.
-Zrób sobie przerwę na dzisiaj.,
- To tak nie działa. Jak ją przerwę to cały efekt o kant dupy rozbić.
- Założymy się, że dzisiaj nie wytrzymasz – śmieję się sam do siebie i znów przechyla piersiówkę wypełnioną Jackiem Danielsem. Kurwa, ale bym się napił. Nie! Muszę być silny.

Taksówka podjeżdża pod Dworzec od strony tunelu „Magda”.
- Proszę tu na nas czekać – Tato mówi do kierowcy i wyskakuje pośpiesznie z taryfy.

Kilka osób mimo tak późnej godziny włóczy się po tym małym placu. Żule piją pod tymi dziwnymi, nowoczesnymi rzeźbami; kilku już padło i śpią na ławkach, a paru najebanych studentów czeka na ścierwo, które tu serwują i chcą by nazywać to kebabem. Wchodzimy w „Magdę” i rozglądamy się za peronem na, który powinien wjechać pociąg z Balic. We wejściu na jeden z peronów, starsza kobieta siedzi na schodach i sprzedaj kwiaty. Zastanawiam się co ona tutaj robi o tej godzinie? Przeważnie widzę ją sprzedającą kwiaty w przejściu podziemnym, które wychodzi na planty. Ojciec zauważa ją i zatrzymuje się.

- Ile za taki średnio-wielki bukiecik? - wskazuje palcem na jeden z bukietów, które leżą u jej stóp.
-Świeże kwiaty, bardzo ładne, dzisiaj zrywane, świeżutkie długo będą stać w wazonie...
- Ale ile kosztują?
- 40 zł, ale to świeże kwiaty – widzę jak Ojca cena zatkała i rozważa jakąś inna opcję.
- A za takiego pojedynczego tulipana to ile?
- 10 zł, ale to świeże kwiaty są, bardzo ładne...- powtarza swój monolog, zmieniając jedynie szyk słów w zdaniu.
- Masz może drobne? Mam tylko stówę przy sobie. - Pokazuje mi swój portfel. Z tej odległości nie mam szans zobaczyć czy ma tam jakieś drobne czy nie. Żydzior! Ale za to go lubię. Wyciągam banknot i płacę za tulipana. Ojciec chwyta kwiatek i biegnie na właściwy peron. Ledwie udaje mi się za Nim nadążyć.

Torowisko jest puste. Pociąg albo już odjechał albo jeszcze nie przyjechał. Bardziej to pierwsze. Idziemy wzdłuż peronu rozglądając się i szukając Mamy. Jest. Siedzi na ławce. Lekka biała sukienka na ramiączkach, związana w pasie fioletową szarfą, pantofelki w podobnym kolorze, a na nosie ulubione okulary muchy. Opaliła się. I trochę się Jej przytyło. Wstaje i macha do Nas uśmiechnięta. Tato podbiega do Niej i chwyta w ramiona. Podnosi do góry i zaczynają się obracać. Stawia Ją na nogi i zaczynają się całować. Łapie ją za tyłek. Jak para zakochanych nastolatków.

- Trochę Ci się przytyło. Za dużo makaronów? - nie mogę się powstrzymać od złośliwości.
- Ciebie też miło widzieć. - Ironicznie się uśmiecha i całuje Mnie w policzek.
- Henryk ma rację. Trochę się zaokrągliłaś.
- Nie lubię kiedy tak Mnie nazywasz!
- Jahwe pokarał mnie dwoma wrednymi samcami. Już zaczynają się wyżywać na biednej kobiecie.
Tato wyciąga zza pleców tulipana i wręcza go Mamie. Uśmiecha się udając niewiniątko i...znowu zaczynają się całować. Muszę zapalić. Wyciągam Blacka. Mama odrywa łodygę i przypina kwiatek do włosów.
- Ja schudłem do 74 kg. - Tato klepie się po brzuchu. - A Hen...Haaank jest na diecie. Patrz jak mu pampucho spadło.
- Rzeczywiście wyglądasz korzystnie. Zajebista koszulka. Gdzie ją kupiłeś?
- To ja mu ją kupiłem. Sobie zresztą też – nie dają mi nawet dojść do słowa.
- Dobra. Lecimy, bo tam złotówki złotówa nalicza – Tato chwyta walizkę Mamy i znów zaczynamy biec. Pani sprzedająca kwiaty już sobie poszła. Gdyby nie ten kwiatek we włosach, nie wierzyłbym, że naprawdę tutaj siedziała o tej godzinie.

Wchodzimy do taksówki, wszyscy na tylne siedzenie.
- A teraz na Nadwiślańską, Cafe de Art – Tato czyta adres z telefonu i taksówka rusza. - Jak tam w pracy?
- Problemy. A co innego ? - Mama ciężko wzdycha – Zamówiłam płytki do dekoracji łazienki. Skoro restauracja ma być w kinowym klimacie to wybrałam takie podwójne płytki z czarno-białymi zdjęciami z filmów: Chaplin na takim wielkim kole zębatym...
- „Dzisiejsze czasy” z 1936 roku. - wtrącam tą w sumie zbędną dla rozmowy informację. Zrobiłem to mimowolnie, bez udziału świadomości.
-...Jakaś taka ładna aktorka w okularach i długich czarnych rękawiczkach, która stoi przed szybą...
- Audrey Hepburn, „Śniadanie u Tiffany'ego” rok 1961 – teraz zrobiłem to świadomie. Zaczyna mi się podobać ta zabawa.
-...i tez znany obraz z Marilyn, kiedy...
-...powietrze podrywa Jej sukienkę do góry. „Słomiany wdowiec” z roku 1955. Bingo! Dobry jestem nie?
- Skończyłeś już? - Tato patrzy na Mnie z wyrzutem. Odwraca się w stronę Mamy. - Brzmi całkiem fajnie. Więc w czym problem?
- Z tymi makaroniarzami. Nic im się nie podoba. Nie chcą amerykańskich filmów. Coś tam krzyczeli po włosku, a tłumacz nie nadążał. I nie mam pojęcia co teraz zrobić. Te płytki miały stanowić element dekoracyjny. Już kupiłam pod nie płytki na główne wykończenie.
- Mam pewien pomysł. Skontaktuj się z firmą, która produkuje te płytki...mają swoje sklepy we Włoszech? - Mama potwierdza skinieniem głowy. - No to zaproponuj im regionalizację produktu. Niech wypuszczą na ten włoski rynek płytki ze zdjęciami z włoskich filmów. Nasz genialny syn przygotuje ci listę filmów i aktorów. Poszuka zdjęć w dobrej rozdzielczości. Myślę, że jeśli przedstawisz im taki projekt to powinni się zgodzić. Chyba, że to amerykanie, ci za bardzo nie jarzą...
- Znasz kogoś kto ma kontakty w branży budowlanej?
- Chyba Gruszka robił kiedyś „re-building” w takiej firmie. Dam ci do niego numer to z nimi sobie pogadasz – Tato wyciąga telefon i coś tam szuka. Nagle zaczyna się śmiać. Chowa telefon do kieszeni i wyciąga piersiówkę. - Popatrz na nas. Jedziemy na imprezę i rozmawiamy o pracy. Dajmy sobie spokój, co?
- Jestem za – Mama wyciąga mu z ręki piersiówkę i pociąga z niej – Fuuuu....Whiskey.
- Tennessee whiskey, ale... - Tato macha ręką. Podnosi i zaczyna grzebać w bagażniku. Wyciąga aktówkę, a z niej płytę cd. - Niech pan to włączy.
Taksówkarz wsadza krążek do radia. Pianino zaczyna grać fajną melodię. Kobiecy wokal śpiewa po rosyjsku „Ja volna, novaja volna. Podo mnoj budet vsia strana” . Muzyka na chwilę się wyłącza, by wrócić z mocnym dupnięciem bitów. Niezły kawałek.
- Niezły kawałek, nie? Niech pan podkręci głośność! - Tato zaczyna tańczyć. - Usłyszałem go parę dni temu na dyskotece. Puszczali go chyba z cztery razy. Najnowszy hit na moskiewskich imprezach.

Taksówka podjeżdża pod Cafe Arte. Chyba kiedyś tutaj byłem. Nie w tym lokalu, ale gdzieś obok. „Drukarnia” ? Jakoś tak to się nazywało. Na koncercie gruzińsko-serbsko-cośtambałkańskiej kapeli. Rzadko opuszczam rynek. Czasami zajrzę na Kazimierz. Prawie nigdy nie zapuszczam się dalej. Muszę odkryć Kraków na nowo. Zobaczyć to co ukryte, za zakrętem, u końca starej zapomnianej uliczki.

Razem z Mama wyszliśmy z taksówki i wyciągamy walizki. Oczywiście Jej torba jest dwa razy cięższa niż Taty. A ten siedzi w taksówce i dyskutuje z kierowcą.
- Na pewno kłóci się czemu tak dużo ma zapłacić. Czasem mam wrażenie, że to on jest Żydem w tym małżeństwie – śmiejemy się z Mamą i machamy by dał sobie spokój. W końcu wychodzi z taksówki, trzaskając za sobą drzwiami.
- 80 zł ?! Pieprzona złotówa. Wczoraj w Moskwie jeździłem dwa razy dłużej i zapłaciłem w przeliczeniu...
- Następnym razem zamów Ikara – przerywam Ojcu monolog, bo mógłby tak jeszcze długo.
- Co to jest?
- iCar. Przewoźnik, ale chyba nie należą do korporacji taksówek. Mówisz mu gdzie chcesz jechać, a oni na starcie mówią ile to będzie kosztować. I przeważnie jest dużo taniej niż zwykłą taksówką.
- Warte rozważenia. Wchodzi do środka. - Tato zaczyna nerwowo przeszukiwać kieszenie marynarki. - Kurwa zostawiłem płytę w taksówce.
- Trudno. Chodźmy do środka, bo tu chłodno. - Mama wchodzi i nie zostaje Nam nic innego jak wejść na imprezę. Nie pamięta kiedy ostatni razem bawiłem się na trzeźwo. Wróć. Ja nigdy nie bawiłem się na trzeźwo.

Cafe Arte nie jest dużym lokalem. Powinienem domyślić się po nazwie. Mimo to, całkiem sporo osób się tu bawi. Wszyscy to goście Dąbrówki. Średnia wieku to 35-40 lat. Jestem pewnie najmłodszy, Miłe urozmaicenie po tych wszystkich studenckich imprezach. Wielki transparent z napisem „Wszystkiego Najlepszego! Urodzinki Dąbrówki”, wskazuje, że cały lokal został wynajęty i impreza jest dla zamkniętego grona. Rozpoznaję nawet kilka osób. Tam stoi Boguś, mąż solenizantki; obok jego brat jak-mu-tam, ze swoją śliczną długonogą blond narzeczoną, a może teraz już żoną. Zauważam lekkie zmarszczki na twarzy tej uśmiechniętej piękności. Ostatni razem widziałem ich wszystkich jakieś 10 czy 15 lat temu. Pewnie Mnie nawet nie rozpoznają.
- Dawid! Już się bałam, że się nie pojawicie – Dąbrówka wyłania się z tłumu i czule wita się z Ojcem. Albo z każdym rokiem młodniała, albo zrobiła sobie operację plastyczną. She's so hot. Mała czarna. Klasycznie i zajebiście sexy! Zawsze miała piękne nogi i przede wszystkim umiała je pokazać. Kiedy byłem mniejszy to lubiłem podglądać co nosi pod sukienką. Zawsze Mnie zastanawiało kim jest Viktoria i co to za sekret. Już wtedy wyobrażałem sobie, seks z tą kobietą. Jeśli Mój rodzony Ojciec Jej nie przeleciał to jest cipą! Ale jeśli jednak, to jest strasznym kutasem, że wywinął taki numer Mojej Mamie. I tak gościa kocham.
- Kasia. Jak miło. Myślałam, że siedzisz we Włoszech? - buzi buzi i dupci dupci między Dąbrówką, a Mamą.
- Nie mogłabym opuścić twoich urodzin kochana – Kobiety są straszne. Kobiety są fałszywe. Kobiety...
- Kasiulka! Chodź tu do mnie – Boguś pojawia się i przytula do Mamy. Co za palant. Pamiętam jak kiedyś wszyscy w 5tkę jechaliśmy windą w jakimś hotelu w Zakopanem. Boguś nagle zaczął ściągać spodnie by pokazać Nam, że ma bokserki Calvina Kleina. Wywarło to na Moim młodym, jeszcze nie w pełni ukształtowanym umyśle pewną awersję do tej marki. Co za palant.
- Przyprowadziliśmy syna marnotrawnego naszego. - Ojciec pokazuje na Mnie. - Pamiętacie Henryka?
- Jako takiego malutkiego. Przystojny jak Tatuś – Dąbrówka omiata Mnie wzrokiem i całujemy się po policzkach.
- W opinii wielu kobiet nawet przystojniejszy. Ale niepodważalnie- młodszy. I mówi Mi proszę Hank.
- Hank napijesz się się ze starymi pierdzielami? - Boguś podaje mi rękę i zaprasza do baru.
- Jestem na diecie. I nie mogę pić alkoholu.
- Warto dbać o ciało. Ja chodzę na siłownie dwa razy w tygodniu, trzy razy na basen i staram uprawiać jogging, co drugi wieczór.
- Ja wyznaję zasadę MŻP. Mniej Żryj Palancie. - Tato uśmiecha się do Bogusia. Mężczyźni są mniej fałszywi. Dogryzają sobie otwarcie.
- A to taki mały prezent od nas. Wszystkie dobrego. - Mama wręcza średniej wielkości pudełko. Składamy życzenia i znowu całujemy się po policzkach. Obejmuję dyskretnie Dąbrówkę i kładę dłoń poniżej talii. Popatrzyła się na Mnie i uśmiechnęła. Może mam jakieś szanse spełnić dziecięce marzenia. Odprowadza Nas do stolika.
- Mam nadzieję, że to nie był jakiś kosztowny prezent – Tato na ucho zadaje Mamie to pytanie.
- Mniej niż myślałam – uspokaja go, a Mi puszcza oko. Ten prezent kosztował w huj i jeszcze trochę.
- Idę zamówić sobie wodę. - odchodzę od stolika i manewruję między tańczącymi ludźmi. - Wodę z plastrem cytryny.

Siadam przy barze i sączę kwaśną mineralkę. Obok stoi Boguś i rozmawia z jakimś gościem. Przysłuchuję się temu o czym mówią.
- Byłem na Hawaii kilka tygodni temu. I jak? Człowieku tam to jest jazda. Nareszcie mogłem poszaleć na moim wavie. Tam to są fale. Widziałem, że kupiłeś nową deskę. Schudłem kilka kilogramów i musiałem kupić taką, która pasowała do mojej wagi. To ma, aż takie znaczenie? Oczywiście. Wykupiłem sobie cocha i on pierwszego dnia powiedział, że ta włoska deska to bullshit i jest nie na moje rozmiary. Wybrał mi inną i ani jedna fala mnie nie wywróciła. A były prawdziwe perełki. Ja kupiłem sobie funborda i zaczynam już się utrzymywać, ale...
- Woda? Przynosisz wstyd rodzinie – Tato podchodzi Mnie od tyłu. - Ale szanuję to. Starasz się nie złamać. Wytrwać w postanowieniu. Szkoda tylko, że...
- Szkoda, że co?
- Że ci się niestety nie uda – wskazuje palcem na coś za Moimi plecami. Odwracam się i widzę dwóch barmanów, którzy niosą wielką szklaną misę z owocami. Jest ogromna. Wielkości akwarium lub nawet większa. Stawiają ją na barze, zaraz obok. Truskawki. Świeże truskawki. Morzę jebanych czerwonych, soczystych truskawek. Ojciec nabija kilka na długi drewniany szpikulec i zjada je mlaskając zaraz przed mym nosem.
- Pyszności! Ymmmm...ymmmm – oblizuję sobie palce.
- A Ty jednak jesteś wredny – Mama uderza go lekko po plecach. - Ale ma trochę racji. Ile ci tej diety zostało?
- Jeszcze 3 dni.
- Więc niewiele. A to są ostatnie już dni truskawek w Polsce. I są za darmo! - Czuję jak zaczynam się łamać.
- I robią tutaj drinki z miksowanymi truskawkami. – Tato nabija kolejną porcję na patyczek. - Za darmo!
Pstryk...Moja silna wola poszła się właśnie jebać z wyrzutami sumienia. Wyrywam Ojcu truskawki i połykam trzy naraz. O my Goooood! Są słodziutkie. Są świeżutkie. Pycha!.
- Przegrałeś. Kosisz trawę – Tato pstryka palcami i zaczyna się śmiać. - Siedzimy przy tamtym stoliku.
- Barman! Drinka z truskawkami. I podwójnego Jacka on the rocks. - Ale się dzisiaj schleję. Wyciągam portfel i kilka banknotów.
- Dla gości Pani Dąbrówki dzisiaj open bar.
- Powiedziałem podwójnego Jacka? Myślałem o potrójnym. - Ale się dzisiaj najebię.

Długo się nie widziałem z Moim dobrym przyjacielem Jackiem. Mieliśmy wiele do omówienia. Poprzypominaliśmy sobie stare dobre czasy. Na samo wspomnienie zaczęło mi szumieć w głowie. Z każdą kolejną chwilą było coraz przyjemniej. Po chwili barmani przynieśli kolejne szklane naczynia z jedzeniem. Makarony. Ślimaki. Krewetki. Jakieś dziwne coś, ale bardzo dobre. Nałożyłem sobie jeszcze jedną porcję krewetek i podzieliłem się nimi z Jackiem. Już więcej nie mogę. Już więcej nie zjem. Jutro przechodzę na dietę. Jutro...idę chyba się wyrzygać.

Odbijam się od baru i wyruszam na poszukiwanie łazienki. Na szczęście to mały lokal, więc po omyłkowym wejściu do kuchni, drugie drzwi prowadzą Mnie do łazienki. Na szczęście żadnej kolejki. Stoję na kiblem i wzdycham.
- Nienawidzę rzygać. Nienawidzę rzygać. Nie będę rzygał. Nie będę rzygał. - Nie chce mi się już rzygać. Odlewam się i wychodzę z łazienki. Szukam tego stolika o ,którym wspominał Ojciec.

Siedzą w większej grupie zaraz przy wejściu. Dosiadam się do stolika i zajmuję miejsce zaraz przy Ojcu. Obok Nas siedzi jeszcze Dąbrówka, brat Bogusia z narzeczoną/żoną, jakaś całkiem ładna blondynka, dwóch gości pod krawatem i jeden wypielęgnowany, pewnie pedał.
- A oto mój syn.
- Żartujesz prawda? - jeden z krawaciarzy nie dowierza. Zawsze się kilku takich znajdzie.
- No jasne. To mój brat.
- Nie robi sobie żartów. Hank. - Witam się z ludźmi. - I tak. Jest jego synem.
- Nie wierzę – Jest naprawdę zaszokowany. - Myślałem Dawid, że ty masz trzydzieści parę lat.
- Bo mam. Hank jest wcześniakiem. - uśmiecha się i wypija drinka, którego trzyma w ręku.
- Skąd znacie się z Dawidem, Dąbrówko? - Blondynka zadaje to pytanie zarówno Ojcu jak i Dąbrówce.
- To był chyba 97, tak? - Dąbrówka retorycznie rzuca do Ojca.
- Końcówka 97. - A on potwierdza.
- Byłaś wtedy przedstawicielem w Kotach? - pierwszy raz odzywa się ten pedałek. Teraz już jestem pewien, że jest homo.
- A ja robiłem tam „re-building”. Postanowiłem zasugerować kierownictwu by zwolnili szefa Dąbrówki, który zatrudnił ją chyba z nadzieją, że będzie mu dawać dupy.
- I kiedy się zorientował, że nie mam zamiaru się z nim puszczać na biurku w jego gabinecie, chciał mnie zwolnić. I tutaj wkracza Dawid i proponuje by to jego wydupczyć.
- Dupek starej daty. Kompletnie nie ogarniał sektora, który mu powierzyli. Cała sprzedaż siadła przez jego decyzje. Szefostwo przystało na moją propozycję, ale chcieli bym znalazł im kogoś w zastępie. I wtedy popełniłem jedyny błąd w swojej karierze...
- Twierdzisz, że byłam błędem?
- Wybrałem właśnie tę o to piękną, zdolną i jak mi się wydawało ambitną kobietę. Zastąpiła swojego szefa i...możesz opowiedzieć co było dalej.
- I plotki, że pieprzę się z szefem dla kariery zamieniły się na plotki, że pieprzę się z profit doctorem dla kariery.
- Tej wersji jeszcze nie słyszałem. Ale wiesz dobrze, że nie o to mi chodziło.
- Spokojnie. Zmierzam do tego. Więc postanowiłam pokazać wszystkim fucka i zaszłam w ciążę. Z moim chłopakiem, a obecnie mężem.
- I po kilku miesiącach dostaję telefon, że dziewczyna, którą wybrałem wykiwała firmę i idzie na urlop. Jak już mówiłem jedyny błąd w mojej karierze.
- Nie mieli prawa narzekać. Poszłam im na rękę przy wypowiedzeniu.
- Czym ty się Dawid w ogóle zajmujesz, bo nie do końca nadążam? - do rozmowy włącza się jeden „krawatów”. Ten nazywa się chyba Jacek.
- Konsultant Zarządzania Strategicznego. Potocznie zwany Profit Doctorem. Jestem doktorem od chorych firm.
- Na czym to polega? - Tym razem pyta się ten drugi, Robert. A może to ten nazywa się Jacek.
- Kiedy odział firmy – tzw. córka - ma w którymś z krajów problemy: sprzedaż spada; marketing nie nadąża; ludzie się zwalniają itd. itd. Wpisz w wolne miejsce wszelkie problemy jakie przyjdą ci do głowy. Wtedy zarząd główny decyduje się wysłać kogoś kto oceni sytuację córki, zdiagnozuje problemy, przedstawi plan działania i zacznie re-building. Czasem decydują się powierzyć to zadanie komuś spoza firmy, kto będzie mógł obiektywny okiem spojrzeć na problem. I właśnie tym się zajmuje – obecnie w „Neo-building”. Specjalizuję się w rynkach środkowo i wschodnioeuropejskich.

Barman podchodzi do stolika z tacą pełną truskawkowych drinków. Zostawia je i zabiera puste szklanki. Chyba walnę sobie jeszcze jednego.
- Ciekawa praca. Musisz pewnie dużo latać po Europie. - Ta Blondynka leci na Ojca.
- Nawet nie wiesz ile, kotku. Częściej siedzę w samolocie czy aucie niż we własnym domu. - Tato nachyla się nad Moim uchem. - Ta Blondynka leci na mnie.
- Jak udało Ci się wkręcić w ten interes? - mówi Jacek. Albo Robert.
- To zamierzchła prehistoria. Przełom 89/90 roku. Wróciłem właśnie ze Stanów, gdzie siedziałem pół roku na demolkach. W Polsce mamy boom – przechodzimy do gospodarki rynkowej, wchodzą zagraniczne firmy ze swoimi produktami, półki pękają od towarów, a ludzie chcą zasmakować zachodniego stylu życia. Firmy zatrudniają ogromną rzesze ludzi, bo zaczynają budować wszystko od podstaw. Nie było nikogo kto miałby jakieś doświadczenie, więc biorą na managerów byłych dyrektorów z PGR-ów czy Kierowników z państwowej administracji. Na niższe stanowiska zatrudniają jak leci. Młody, wykształcony i zna języki, na przedstawiciela. Bardzo często okazywało się, że podwładny miał lepsze kwalifikacje niż jakiś komunistyczny dziad. Zostałem przedstawicielem w...nie będę wymieniał nazwy firmy. Powiem tylko, że marka kojarząca się silnie z american dream. W każdym razie mój szef, grubo po pięćdziesiątce, były dyrektor stacji kontroli pojazdów w Przemyślu, był kompletnym ignorantem. Zupełnie nie trybił o co chodzi w handlu. Niestety niektórzy właściciele sklepów też nie. Te sklepy, które były spółdzielcze, po 90tym dalej były zarządzane przez tych samych ludzi. Pamiętam jak kiedyś wchodzę do takiego większego sklepu osiedlowego, a tam pustki. Może nie takie PRL-owskie z octem, ale blisko. Po kilka sztuk produktu na półkach. Różne marki nie rozdzielone, stoją obok siebie wymieszane. Kolejka w sklepie, a nikt nie sprzedaje. Wychodzę na zaplecze, a tam kasjerka z kierowniczką tête-à-tête na kawusi i papierosie. Mają totalnie w dupie klientów, a tamci przyzwyczajeni do takiego traktowania, posłusznie czekają. Mówię, więc tej starej grubej kwoce, że przyszedłem ustalić zamówienie i porozmawiać o pozycji mojego produktu na półkach. A ta do mnie czy coś jej przyniosłem? Myślałem, że chodzi o produkt. To wracam się do samochodu i przynoszę jej jedną zgrzewkę. A ta do mnie, wyobraźcie sobie, drze się, że jestem jakiś młody gówniarz i nie umiem robić interesów. Przychodzę dobijać targu z pustymi rękoma, bez wódki czy chociaż kiełbasy. No kurwa „Miś” mi się przed oczami włączył. Cyrk na kółkach się dział. W każdym bądź razie pod koniec roku okazało się, że ze sprzedaży klapa. Nasze produkty wracają przeterminowane albo sklepy skarżą się, że dostają za mało. Hurtownie nie nadążają. Znikają w nich całe paki towarów. Nasze produkty lądują na najniższych półkach. A w tym czasie konkurencja zbija kokosy. Zarząd się wkurwił i postanowił wysłać do Polski właśnie profit doctor – Jacka. Mój szef-dupek, chyba się przestraszył i postanowił wysłać mnie w zastępstwie by powitać go na Okęciu. Trochę ludzi się na lotnisku zebrało. Ponad trzydzieści osób. Prawie każde województwo Polski. Oczywiście byłem najmłodszy, a cała reszta podobnie jak mój szef. Brzuszek, wąsy, okulary, tępawy wyraz twarzy i wszyscy w garniturach. Przynieśli chleb ze solą i zimną wódkę. No rozpacz. Będą tak witać amerykańca. Wiedziałem, że szykują się ostre jaja. Jeden z nich, szef wszystkich szefów, wyszedł parę kroków na przód z tym powitaniem i wszyscy czekamy. I pojawia się Jack. Trzydzieści lat, marynarka, T-shirt, poszarpane jeansy i okulary amerykańskiego policjanta. Witają go tym chlebem, a ten za bardzo nie wie co z nim zrobić. Pokazuje nam kciuk do góry i mówi, że good, okey. Nie jarzą ani słowa z tego co mówi, więc nalewają mu pośpiesznie wódki do kieliszka. Jack nie wiedząc co mu tam dają, wypija i zaczyna pluć. Patrzy się na nich i pyta czy oni zawsze piją alkohol w godzinach pracy. Oczywiście ni hu hu nie rozumieją po angielsku, a ja tam z tyłu boki zrywam. Zaczynają szukać między sobą kogoś, kto zna język. Ktoś tam ironicznie, mówi, że ja wykształcony to i angielski muszę znać. Więc podchodzę do Jacka i zaczynam tłumaczyć. Dostają opierdol za alkohol, że pobawimy się po pracy, ale teraz trzeba ratować firmę i nasze dupy na posadach. Blady strach na wszystkich padł. A ja sobie z Jackiem jak kumple gadamy. On się pyta skąd tak dobrze znam angielski, ja że byłem w USA pół roku. Pyta się co tam robiłem, co widziałem, wymieniamy się historiami. A tamtych zazdrość zżera i widzę jak im żyłka na czole pulsuje.
- Gdzie jest Mama? - przerywam tą historię, którą słyszę już chyba po raz 1000-ny.
- Stoi przy barze o tam – pokazuje palcem i wraca do opowieść. - Pojechaliśmy, więc do pierwszego lepszego sklepu...

Odchodzę do stolika i podchodzę do Mamy.
- Niech zgadnę. Opowiada o tym jak poznał Jacka?
- Tak.
- Co tam u ciebie? Zadzwoniłbyś czasem, opowiedział coś ciekawego. Jak się mieszka w Krakowie, co tam w pracy.
- Praca to praca. Nic ciekawego. Ale mam pewien pomysł to zmienić. Pracują nad pewnym projektem. Nic nie powiem bo zapeszę. Ale jak się uda to pierwsza się o tym dowiesz. Nie rozumiem po co wy tyle pracujecie? Macie wystarczająco pieniędzy by to wszystko rzucić w pizdu i opalać się na Bahamach.
- Taki jest plan. Jeszcze tylko kilka lat i przechodzimy na emeryturę. Trochę pieniędzy przepadło na funduszach i kryzysie.
- Ile? - Kiedy moja Mama mówi, że trochę to znaczy, że trochę bardzo dużo.
- Nie chcesz wiedzieć. I nie pytaj Ojca, bo na samo wspomnienie dostaje epilepsji. Chcieliśmy też kupić ci jakieś większe mieszkanie w Krakowie.
- Jak zarobię sam to wynajmę sobie coś na własność albo wezmę kredyt. I na pewno nie chcę czegoś większego. Jeszcze jakiś głupi pomysł mi wpadnie do głowy by założyć rodzinę. A jak będę miał mniejsze mieszkanie to żadna mnie nie będzie chciała na dłużej.
- Mam nadzieję, że kiedyś wyzdrowiejesz...
- „Wyzdrowieje”...co to miało znaczyć?
- Eeee...nic. Wypiłam za dużo i pieprzę bez sensu. Wracajmy do stolika, może już skończył. - Mama jakoś dziwnie się spłoszyła Moim pytaniem i bardzo szybko ucięła temat. Wracamy do stolika, ale historia jeszcze nie dotarła do finiszu.

-...i Jack zaproponował byśmy przeprowadzili darmowe szkolenia pracowników w sklepach. Bullseye! Kiedy pokazaliśmy im jak powinno się zarządzać sklepem, sprzedaż naszych produktów wzrosła dwukrotnie. I każdy był zadowolony. No może nie każdy. Jack się mnie zapytał, kogo powinniśmy wyrzucić na zbity pysk. Więc poleciał mój szefa, jego szef, szef od wódki, ten dupek z hurtowni o którym wspominałem, i jeszcze kilku innych. Firma stanęła na nogi i zaczęła doganiać konkurencję, Jack zaproponował mi bym rzucił pracę przedstawiciela i skoczył na głęboką wodę. Potrzebował u siebie kogoś, kto zna rynek i ludzi w tym rejonie. A od upadku komunizmu roboty było po brzegi. Nie zastanawiałem się ani sekundy. Do '98 roku pracy nie brakowało. Później przez kilka lat było prosperity na rynku i mieliśmy zastój w zleceniach. Ale UE się rozszerzyło i firmy musiały przestawić się na nowe tory. Popierdoliliśmy z Jackiem starą kompanię, wyciągnęliśmy najlepszych ludzi i założyliśmy „Neo-building”. A teraz mamy kryzys, wszystko się wali i każdy chce by mu pomóc. Nowa oferta pojawia się co...

Do tej blondynki, bezmyślnie wpatrzonej swoimi niebieskimi oczami w Ojca, podchodzi jakiś facet. Chwiejny krok, krawat już poluzowany, burak na twarzy, zakola na głowie. Jakiś dupek.
- Czemu tutaj siedzisz? Chodź do Nas – stoi nad nią i mówi tak by wszyscy przy stoliku słyszeli.
- Nie chcę tam iść. Siedzisz z Robertem i Suchym i pijecie wódkę.
- Przyszliśmy razem to będziemy bawić się razem. - Dupek łapie ją za rękę.
- Co za dupek. Założymy się, że wyrwę jego panienkę – Ojciec nachyla się i szepcze mi do ucha.
- Wolałabym potańczyć. Patrz ile osób się bawi. - Blondynka już wstała, ale próbuje nie dać za wygraną.
- Nie mam ochoty tańczyć jak jakieś pedały. Chodź i mnie nie denerwuj...
- A ja mam ogromną ochotę z tobą zatańczyć i byłbym zachwycony gdybyś się zgodziła – Tato podszedł do Blondynki i lekko się przed nią ukłonił.
- Z przyjemnością – uśmiechnęła się słodko i poszła z Ojcem na parkiet, zostawiając tego dupka z rozdziawioną gębą.
- Co to za kutas ?
- Co powiedziałeś huju ?! - wstałem z impetem, wywracając szklanki ze stolika. Nikt nie będzie obrażał mojego Ojca.
- Nie wtrącaj się gówniarzu. - podchodzi do Mnie bardzo blisko i prawie stykamy się nosami. Śmierdzi mu z gęby
- Wyjebać ci w ryj hujku?
- Marek! Uspokój - Mama krzyknęła. Do tego dupka? Zna go? Nie. Ona chyba krzyczy do...do Mnie?
- No już chłopaki. Uspokójcie się. - Rafał/Jacek próbuje Nas rozdzielić.
- Siadaj Hank i napij się ze mną – Dąbrówka kładzie mi dłoń na ramieniu. Uspokajam się. Nie chce robić zadymy na Jej urodzinach. Odpuszczam. Siadam przy stoliku i nie zwracam uwagi an Dupka.
- Jeszcze sobie kurwa porozmawiamy – pluje się za Moimi plecami.
- Spierdalaj Grzesiu, jeśli nie chcesz wylecieć z tej imprezy. - Dąbrówka się wkurzyła. - Zaprosiłam Monikę, a nie tego palanta. Już od dawna tłumaczę jej, żeby go zostawiła.
- Przepraszam Cię na chwilę. - Odwracam się w stronę Mamy. - Do kogo ty krzyczałaś?
- Co? A nie nie....coś mi się pomylił. Pomyliłam go z kimś innym. - Macha ręką i odwraca głowę w inną stronę.
- Nie. Ty krzyczałaś do Mnie. Nie do tego kutasa. Czemu nazwałaś Mnie Marek?
- Henryk, jak mogłam pomylić imię syna, którego urodziłam? Dajmy sobie spokój. Nieprzyjemna sytuacja minęła. Bawmy się. Idę pomóc wygrać ci zakład i odbić Ojca. - uśmiecha się i odchodzi.

Odwracam się do Dąbrówki, ale Jej już nie ma. Rozglądam się po sali. Siedzi w rogu, na samym końcu baru. Podchodzę tam. Podpiera głowę dłonią i smętnie miesza słomką w drinku. Nie jest szczęśliwa, a to przecież Jej urodziny.
- Aż tak bardzo przejęłaś się tym palantem?
- Co?...Nie, zapomniałam o tym. - Jakbym wyrwał Ją ze snu lub głębokich rozmyślań.
- Więc w czym problem. Tylko proszę nie mów Mi, że rozpaczasz nad tym, że kolejny rok minął. Wyglądasz piękniej niż to zapamiętałem. - Patrzy się mi w oczy dość długo.
- Cały Tatuś. Żadnej nie przepuścicie co? A mimo to pozostajecie wierni wybrance waszego serca. Popatrz na nich. – Pokazuje palcem Moich rodziców, którzy przytuleni tańczą na parkiecie
- Ja nie mam wybranki serca...
- Jesteś młody...- puszcza mi oko.
- Mam jeszcze kilka innych zalet. - próbuję obrócić to w żart.
- Ale ja mam dużą wadę, która tańczy obok Twoich starych. - Znów się odwracam i patrzę na Bogusia. Nie nazwałbym to tańcem, a raczej atakiem padaczki. Ale tej Blondynce, która z nim tańczy najwyraźniej to nie przeszkadza.
- Czyżbyś cierpiała na OZN ?
- Ostry Zespół Niedorżnięcia. Nie zapominaj, że znam twojego Ojca.
- Ja preferuję łagodniejsze tłumaczenie niż On. Niedopchnięcia brzmi lepiej. I kwestia autorstwa tego hasła pozostaje nie rozstrzygnięta. Ale nie mogę w to uwierzyć. Kto nie chciałby się z Tobą...kochać. - słowo na „k” ledwo przechodzi przez usta. Ale inaczej nie mógłbym tego powiedzieć.
- Wierz mi lub nie, ale mój mąż, który zapewne cierpi na ADHD, ma bardzo niskie libido. Tak niskie, że....o kurwa – Dąbrówka nagle wstaje i gdzieś biegnie. Odwracam się i widzę, że Dupek szarpie się z Bogusiem. Zrywam się z krzesełka i biegnę wykorzystać szansę by dać Grzesiowi po koleżeńsku klapsa w dziąsło na odmulenie. Spóźniam się. Ojciec załatwia go klasycznym uraken shita-zuki, po którym ląduje na sąsiednim stoliku. Czasami mam wrażenie, że jednak Kyokushin przewyższa Shorin-ryū. Tato pomaga wstać Bogusiowi.
- Dzięki Dawid. Ale sam bym sobie poradził z tym dupkiem.
- Nic ci się nie stało? Jesteś cały? - Dąbrówka podbiega do męża i rozgląda się za jakimiś urazami, siniakami czy rozcięciami.

Blondynka już płacze nad swoim chłopakiem i całuje go po rozkwaszonej twarzy. Pomaga mu wstać. Facet wypił tyle alkohol i dostał mocno po głowie, że zupełnie nie wie co się dzieje.
- Wychodzimy stąd! Zaatakowaliście mojego Grzesia. Dzwonie na policję – idiotka drze się próbując podtrzymywać zwłoki.
- Ty jesteś jakaś nienormalna! Wypierdalaj obciągaro! To ten kretyn zaatakował mojego męża, na moich urodzinach i ty masz jeszcze czelność nas oskarżać! - Jeśli ktoś zaraz nie wkroczy, to będziemy mieli drugą bójkę. Ja nie zamierzam kiwnąć palcem. Z tego co widzę Tato ma podobne zdanie. Jednak Jacek i Robert postanawiają pomóc i zabierają Dupka razem z Blondynką do taksówki. Przepraszają w ich imieniu i żegnają się z Dąbrówką.
- Na nas też już czas. Masz numer na tego iCara? - Podchodzą razem z Mamą.
- Przegrałeś. Kosisz trawę. - Chwila tryumfu.
-Nie przegrałem. Nastąpiły zasadnicze zmiany okoliczności, które doprowadziły do unieważnienia zakładu.
- Moim zdaniem też przegrałeś. Pogódź się z tym. - Mama staje po mojej stronie.

Podaję numer Ojcu, który odchodzi na bok by zamówić transport, a ja zamawiam na pożegnanie jeszcze jednego potrójnego Jacka. Wypijam go na jeden łyk. Żegnamy się z Dąbrówką i wsiadamy do podjeżdżającego właśnie auta.
- Ile wyniesie kurs na Mogilską, a później na Rynek?
- Już Panu mówię – kierowca wprowadza dane do GPS-u. - 27 zł.
- I to mi się podoba. Możemy jechać.
- Nie uważasz, że te Nasze zakłady są idiotyczne? O to kto ma kosić trawę? Przecież i tak kosi ją ogrodnik, bo ani Mnie ani Was nigdy nie ma w domu. Kiedy ostatni raz byliście w Przemyślu? - Ten potrójny Jack szumi mi mocno w głowie. Mam nadzieję, że zaraz będę mógł wyjść na świeże powietrze.
- Masz niezwykłą zdolność do wkurwiania ludzi, wiesz?
- Ja byłam dwa tygodnie temu – wtrąca się Mama.
- Ha! Ja trzy tygodnie.
- Wygrałem. Święta Wielkanocne. Dwa miesiące temu.

Po chwili iCar podjeżdża pod kamienicę. Wychodzę z pewnymi trudnościami.
- Trzymaj się młody. - Żegnam się z rodzicami i wchodzę do domu.
Wejście na schody zajmuję mi chyba z 15 minut. Otwieram drzwi od 9tki i uderzam do ubikacji. Siadam na kiblu i...

...budzi Mnie dzwonek telefonu. Jest po 4tej nad ranem. To Tato.
- Już śpisz? Postanowiliśmy z Mamą wziąć sobie urlop i jechać do domu. Ale ekspres jest dopiero za kilka godzin, więc idziemy jeszcze gdzieś potańczyć. Idziesz z nami?
- Ja chyba sobie odpuszczam.
- To powiedz gdzie o tej godzinie będzie się coś działo?
- Nad ranem to tylko w Kitschu. Na Wielopolu...
- To gdzieś tam naprzeciwko Sheratona?
- Taaak. Bawcie się dobrze – rozłączam się i zaciągam spodnie na tyłek. Wracam do pokoju i rzucam się na łóżko. Dzisiaj 11ty dzień. Na śniadanie kubek kawy z kostką cukru. A no tak....Przerwałem dietę. To w takim razie piwo i kubełek KFC na śniadanie. Life's taste great!"

Hank

wtorek, 2 listopada 2010

One step near the edge of insanity

"Wchodzę do Carpe Diem I…albo II. Kurwa nigdy nie mogę zapamiętać, które jest które. Ten na Floriańskiej. Schodzę na dół i skręcam w lewo do dużej sali. Wybieram pierwszy wolny stolik, umiejscowiony najbliżej baru. Przewieszam płaszcz o oparcie krzesła. Zamawiam 5 wściekłych psów i piwo. Jakieś hujowe ciśnienie jest dzisiaj. Głowa pęka mi od bólu. Nieprzyjemnie czuję rytm pulsu w skroniach. Mam zły humor. Robię dwie rundy, by zanieść cały ten alkohol do stolika. Siadam tyłem do sali. Jedyne, co widzę to ludzie zamawiających piwo i blond barmankę. Wypijam 4 psy, jeden po drugim. 5-tego zostawiam na wyjście. Zapalam jednego Blaca i mocze usta w piwnej pianie. Przekręcam głowę na bok. Pomaga sobie rękami, aż nie usłyszę tego nieprzyjemnego odgłosu. Taki sam dźwięk słychać w filmach, kiedy główny bohater jednym ruchem ręki łamie bandziorom kark. Zamykam oczy i delektuję się słodkim smakiem papierosów.

- Mamy z panem, nie lada problem – ktoś najwyraźniej mówi do Mnie. – Myśleliśmy, że panu pomogliśmy, ale tak naprawdę jest jeszcze gorzej.

Otwieram oczy. Głos należy do mężczyzny, który usiadł naprzeciw Mnie przy tym samym stoliku. Wygląda dobrze po pięćdziesiątce, siwe włosy ostały mu się jedynie po bokach, tworząc półokrąg. W tych miejscach ma ich całkiem sporo, przez co przypomina mi jednego z crazy doc ze starych horrorów. Nosi wielkie okulary, spuszczone do połowy nos i patrzy się na Mnie sponad nich.

- Hmm ? – kręcę z niedowierzaniem głową i próbuję upewnić się, że ten gościu naprawdę mówi do Mnie.

- Jak się dziś czujemy ? – mówi to tak naturalnie, jakby od lat chodził po barach i wypytywał obcych ludzi o samopoczucie.

- Wybacz, ale nie jestem gejem i nie postawię Ci drinka – uśmiecham się do niego drwiąco i patrzę w inna stronę. Może sobie pójdzie. Nie mam ochoty się dziś bić.

- Ciekawe… - kątem oka zauważam, że zapisuję coś w notatniku, który wyciągnął z kieszeni marynarki. – Hank ma dzisiaj zły dzień.

- Skąd znasz Moje imię ?! – odwracam się gwałtownie. Coś co miało być jedynie podniesionym głosem, zamienia się w krzyku. Może dlatego, że w lokalu zrobiło się nagle bardzo cicho. Nie gra muzyka. Nikt nic nie mówi. Właściwie to nawet nie ma komu prowadzić rozmów, bo wszystkich nagle gdzieś wywiało. Nawet barmanka nie rozlewa piwa po kuflach i gdzieś zniknęła. Jestem sam. Nie licząc tego faceta siedzącego naprzeciw, który zaczyna Mnie coraz bardziej przerażać.

- Hank ma dzisiaj zły dzień. A jak my się czujemy ? – to pytanie było skierowanie do Mnie, mimo użycia liczby mnogiej.

- O czym ty kurwa bredzisz ? – podrywam się gwałtownie z krzesła. Wstając uderzam o stół i przewracam kufel z piwem. Nienawidzę jak alkohol się marnuje. Szczególnie alkohol za ,który zapłaciłem. Odruchowo wyciągam rękę by podnieść kufel. Nie udaje mi się to. Moja ręce gdzieś się zaklinowały. Szarpię się z cały sił. Nie wiem jak kto kurwa możliwe, ale mam na sobie kaftan bezpieczeństwa. Wygląda identycznie jak ten w, który zakuli Marttina Riggsa. Chyba nie uda mi się wybić sobie barku i uwolnić się. Nie mogę nawet kiwnąć palcem.

- Udało się panu nas oszukać. Ale drugi raz nie popełnimy tego błędu. Musi pan poradzić sobie z własnymi problemami – mówiąc to wyciąga strzykawkę z kieszeni marynarki, która bardziej teraz przypomina lekarski kitel. Właściwie nie przypomina, tylko ten facet jest ubrany w kitel. A strzykawka, którą trzyma ma jebitnie długą igłę. Taką, którą anestezjolog wybija pacjentowi w kręgosłup. W charakterystyczny sposób stuka palcem w strzykawkę i naciska ją. Jakaś ciecz wytryskuje z końcówki igły.

- To na uspokojenie. Abyśmy mogli spokojnie porozmawiać. Uporamy się z tymi cieniami, które zaległy się w pana umyśle – zawsze śmieszyli Mnie bohaterowie horrorów, którzy stoją zamiast uciekać i ratować życie. To jak ta blondynka, która zawsze ucieka przed mordercą po schodach na górę, skąd nie będzie miała gdzie uciec. Strach paraliżuje. Jedyne na co Ci pozwala to krzyk. Czasem jedynie na niemy krzyk. Ta strzykawka przybliża się z każdym powolnym krokiem mężczyzny ubranego w biały kitel. Kolejny raz nacisnął strzykawkę. Ciesz, która wystrzeliła dosięgła Moich butów. Mogę zobaczyć swoją przerażoną twarz w okularach doktorka. Kiedy wyciąga rękę i dotyka Mojego ramienia udaje mi odzyskać głos. Krzyknąć na całe gardło, ze wszystkich siły. Zedrzeć sobie struny głosowe, byle tylko wydobyć z siebie ten dźwięk.

Udało mi się. Podnoszę się z łóżka i krzyczę. Wręcz sam przestraszyłem się odgłosu, który z siebie wydałem. Całe ciało ma nieprzyjemnie zlepione potem. Typowe przerażające przebudzenie się z sennego koszmaru. Nie potrafię zaczerpnąć tchu. Oddycham szybko i ciężko.

-Jezu, Hank nic Ci nie jest? To tylko zły sen – jakaś kobieta przytula Mnie od tyłu. Jej ciemne włosy spływają Mi po plecach. Ich zapach uspokaja Mnie. Ślicznie pachną. Ten zapach kojarzy mi się z esencją kobiecości. Mam ochotę na seks.

- Iwona…

- Ilona – marszczy brwi. Właśnie zarobiłem minus 100 pkt.

- Miałem przerażający sen. Jednak słodki zapach Twoich włosów i Twoje cudowne brązowe oczy, sprawiły, że w mgnieniu oka otrząsnąłem się z tego koszmaru. Wiesz, mam taka ogromną ochotę się z Tobą…

- Kochać ? Ymmmm….chodź tu do mnie – wkłada swoją dłoń w Moje włosy i przyciąga do siebie. Odzyskałem wynik razem z małą premią.

- Bardziej chodziło mi o „pieprzyć” ,ale… - nie kończę już tego zdania. Całuje namiętnie i wsadza mi język w usta. Ściągam bokserki jedną ręką, a drugą zrywam majtki z Jej tyłka. Ma piękną cipkę. Warki nie są oklapnięte i nie wystają za bardzo. Nie przysłaniają też łechtaczki, więc nawet prawiczek odnajdzie little man on the boat. Nie jest całkowicie wydepilowana. Zostawiła sobie wąski paseczek. Tak powinny się wszystkie strzyc. Zastanawiam się czemu nie wydaje się katalogów z fryzurami dla cipek. Albo osobnych stylistów i fryzjerów dla miejsc intymnych. Kurwa mógłbym takim zostać. Stworzyłbym nowa modę.

- Kocham twojego kutasa-aaaach. Kurwaaaaa. Ok ! Ok. ! – nawet nie zauważyłem, że już go wsadziłem i Ją posuwam. Przyspieszam tempo i rozkoszuje się dźwiękiem dupczonej cipeczki.

Nadal nie mogę otrząsnąć się z tego koszmarnego snu. To było tak rzeczywiste. Wielokrotnie słyszałem o snach, których nie da się odróżnić od jawy, ale do tej pory żaden mi się nie przyśnił. „Have you ever had a dream, Neo, that you were so sure was real? What if you were unable to wake from that dream? How would you know the difference between the dream world and the real world?”

Chociaż jak teraz sobie przypominam to zauważam pewne nieścisłości. W tym Carpe nie pracuje blondynka za barem. Ta która mi się śniła pracuje chyba w Błędnym Kole. No i za 5 psów i piwo powinienem zapłacić 24,50 zł, a nie 27 zł. Jak mogłem tego wcześniej nie zauważyć.

- Zwo…aaach…zwolnij trochę.

Ten mężczyzna ubrany w kitel. Znam go. Nie mam pojęcia skąd, ale mam wewnętrzne przeczucie, że już go gdzieś widziałem. Znam go i to całkiem dobrze. Tylko kurwa skąd ? Poza tym niejasnym uczuciem znajomości, pozostaje w głowie pustka. I o co mu chodziło z tą pomocą ? No i ta jebitna igła. Muszę sprawdzić to w sennik. Zawsze mam problem z tymi jebanymi sennikami. Nigdy nie wiem, co uznać za główny element snu. No bo w tym przypadku byłaby to igła, szalony doktorek czy może ten kaftan bezpieczeństwa ? Założę się, że każdy z nich oznacza zupełnie coś innego. Nie zdziwiłbym się gdyby nawzajem się zaprzeczały.

- Pieprzysz jak maszyna ! Czy ty się kiedyś spuszczasz? – Całkiem zapomniałem o tym, że uprawiam seks. Ten pierdolony koszmar prześladuje Mnie nawet po obudzeniu.

- Nie mam już siły. Zrobiłam się całkiem sucha. – Fakt. Mój huj zaczyna się już nieprzyjemnie ocierać. Nie ma problemu. Kilka głębszych pchnięć i spuszczam się.

- Wedle rozkazu Moja Pani. – przewracam się na bok. Zapaliłbym Blacka. Dziwne. Nigdy nie palę po seksie. Paczka leży na biurku. Nie chce mi się wstawać.

- Będę miała takie zakwasy, że rano nie wstanę. A największe na cipce – śmieje się z własnego dowcipu. Kładzie mi głowę na piersi i zaczyna ssać Moje sutki. Uwielbiam kiedy to robią.

- Idę uzupełnić poziom elektrolitów w organizmie. Wooody ! – Całuje Mnie w policzek i wyskakuje z łóżka. Naga otwiera drzwi i za nim jeszcze znika w korytarzu posyła Mi pocałunek na dłoni. Nagle słyszę jak krzyczy. Wskakuję z powrotem do pokoju i zamyka drzwi. Opiera się o nie i ciężko oddycha. Coś musiało napędzić Jej niezłego stracha.

- Czy ty kurwa mieszkasz z własną babcią. Kurwa jezuuu. – Nie mam najmniejszego pojęcia o czym Ona mówi. Wstaję z łóżka i otwieram drzwi.

- Kuuuuurwa mać ! – sam się przestraszyłem.

To Ruda stoi na korytarzu. Ma nieuczesane włosy, które sterczą na wszystkie strony jak węże na głowie greckiej Erynie. Ma twarz upaćkaną jakimś białym kremem. Jej piżama jest w jakieś dziecięce wzorki, a na nogach ma ogromne pantofle przypominające nogi smoka czy innego paskudztwa.

- Czy ta kobieta musi tak krzyczeć. Jęczy, krzyczy i drze mordę już od ponad godziny. – Założyła ręce na siebie i tupie ta ogromną łapą w podłogę. Jej mina mogła by uśmiercać noworodki.

- Gdy kobieta uprawia seks...wiesz co to jest seks? No…i jest jej dobrze to czasem krzyczy. Kiedy jest jej naprawdę dobrze to jęczy. A kiedy się dupczy ze Mną to drze się w niebogłosy. Więc jeśli pytasz czy mogę przestać tak dobrze pieprzyć to odpowiedź brzmi….no can do. Wezmę tylko coś do picia i wracam do łóżka – wchodzę do kuchni i nalewam szklankę wody. Wyciągam też z lodówki butelkę piwa. Muszę zainwestować w małą lodówkę, która postawiłbym w pokoju. Ruda nadal stoi w tym samym miejscu.

- Więc to tak wyglądasz bez makijażu ? – kręcę palcem w około twarzy.

- Spierdalaj ! – chowam się w pokoju, zanim zdąży czymś we Mnie rzucić.

Ilona leży w łóżku. Nie wiem czemu, ale ubrała majtki i bluzkę.

- Tu masz wody – podaję Jej szklankę. – Nie przejmuj się babcią. Czasami nie może spać w nocy i chodzi po mieszkaniu. Ale jest ślepa i głucha więc nie ma czym się martwić.

- To dobrze. – Naprawdę nie mogę zrozumieć czemu piękne kobiety są takie głupie. No dobrze. Może trochę przesadziłem. Nie jest znowu taka piękna.

- Chcesz trochę piwa ?"


Hank